Zauważyłam, że w mediach społecznościowych ruszyła już szturmem kampania przeciw czerwonym paskom na świadectwach. Doskonale rozumiem, dlaczego wszyscy apelują, by to wyróżnienie zniknęło ze szkoły. Sama w podstawówce byłam uczennicą z 4 i 5, ambitną, która sama z siebie cały rok się starała, żeby mieć dobre oceny. Czasami na koniec poprawiałam coś, żeby dociągnąć do tego 4,75, ale zwykle były to pojedyncze sprawdziany, więc nie wymagało to ode mnie dużego nakładu pracy.
Wtedy uważałam, że to wyróżnienie jest miłe, że to nagroda dla mnie za cały rok nauki. Potem jednak w domu zauważyłam, że jak przez kalkę moich osiągnięć szkolnych bliscy patrzą na moje młodsze rodzeństwo. Niby na mnie nikt nie wywierał presji, ale młodszemu rodzeństwu trochę się oberwało. W szkole od koleżanek o tym też słyszałam, bo niejedna siedziała z nosem w książce z powodu gróźb rodziców.
W naszym pokoleniu to chyba w ogóle była zmora: rodzeństwo było wiecznie porównywane, młodsi mieli postawionych za wzór starszych. Jako ta najstarsza, ambitna i odnosząca sukcesy, zawsze miałam problem z tym, że może mi się powinąć noga i coś pójdzie nie tak. Czy wtedy już nie będę mogła być wzorem? Miałam na szczęście w sobie tyle poczucia własnej wartości, że porażki nie sprawiły, że poczułam, że zawiodłam kogoś innego niż samą siebie.
Zauważyłam jednak dużą zmianę, kiedy poszłam do liceum. Zajęłam się życiem towarzyskim bardziej niż dotychczas, więc i nauka chwilami poszła w kąt. Wiadomo, jak to bywa w wieku nastoletnim: koleżanki, chłopaki, imprezy. Wciąż uczyłam się dobrze, ale zawsze średnia na koniec wypadała mi w okolicach 4,5, czyli wiadomo – bez paska na świadectwie. Muszę przyznać, że jakoś mnie to bardzo nie martwiło, moich rodziców też nie.
Nagle w kwestii nauki nie musiałam być wzorem dla nikogo. Zauważyłam, że ten czas szkoły średniej był takim wyluzowaniem w kwestii tej nauki. Rodzice zaczęli uważać, że jestem już na tyle dorosła, że oni nie będą pilnowali moich szkolnych osiągnięć. Sama dbałam o to, by umieć, pamiętać o wszystkich sprawdzianach i o tym, by nie zawalić szkoły.
To ja marzyłam o studiach polonistycznych, więc to mnie powinno zależeć na nauce – tak twierdzili moi rodzice. I muszę przyznać, że ten luz dobrze mi zrobił, bo już nie goniłam za ocenami, tylko skupiałam się na tym, co chcę zdawać na maturze i co będzie mi potrzebne, by pójść na studia. Resztę zdawałam na 3 i 4 i też było w porządku.
Teraz kiedy na to patrzę z perspektywy dorosłej osoby, mam poczucie, że rodzicom uczniów odbija najbardziej, kiedy dziecko jest w szkole podstawowej. Moi na szczęście zachowali zdrowy rozsądek (dzięki, mamo i tato ;-)). Ta niezdrowa presja, dążenie do bycia najlepszym w klasie... Po co to komu?
Przecież w liceum wszystkich traktuje się już prawie jak dorosłych, którzy są sami odpowiedzialni za to, ile się nauczą. Jak im się nie powiedzie, to oni wejdą w dorosłość z różnymi brakami. Nie rozumiem tych ambicji i kładzenia dzieciom do głów, że ze wszystkiego muszą mieć 5.
Czy nie lepiej byłoby je zarażać ciekawością świata i pokazywać, że najfajniej uczyć się tego, co je ciekawi? Reszta niech będzie na poziomie minimum, ale bez presji, że ze wszystkiego muszą być 4 i 5, bo inaczej świat się zawali, a wakacje zostaną odwołane. Przecież to nie będzie nigdy nikomu w życiu dorosłym potrzebne i nikt nie zapyta o to, czy w 6. klasie podstawówki miałaś na świadectwie tróję czy piątkę z matematyki...
Czytaj także: https://mamadu.pl/185792,zabraklo-dwoch-ocen-jestem-nikim-przez-czerwone-paski-dzieci-cierpia