Im wiosna nie kojarzy się z kwitnącymi drzewami i słońcem. To czas wytężonej harówki i zakuwania po nocach, bo jak zauważa jedna z warszawskich nauczycielek: – To takie "pokolenie na ostatnią chwilę". Cały rok się obijają, a potem jest płacz i zgrzytanie zębów, "bo nie zdam". Mają to na własne życzenie – twierdzi. Ale czy zawsze? I czy na pewno?
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Szczególnie wiele stresu przeżywają właśnie ósmoklasiści i ich rodzice. Żeby uczeń dostał się do wymarzonej szkoły średniej, liczą się nie tylko punkty zdobyte na egzaminie ósmoklasisty, ale i z wybranych przedmiotów ocenianych przy rekrutacji do danego oddziału oraz średnia wszystkich ocen, jeśli aspirują do świadectwa z paskiem. Bo tak, za świadectwo z paskiem też są dodatkowe punkty.
O ich przyszłości zadecydują punkty
– Różnica w punktacji za wybrane przedmioty jest spora. Między 4 a 5 to aż trzy punkty. Między 5 a 6 niby jeden punkt, ale u nas w Warszawie progi do liceów są wysokie, a chętnych dużo. I naprawdę czasem rozbija się to dosłownie o pół punktu – opowiada mi Ania, której córka bierze udział w tegorocznej rekrutacji do LO.
Córka Ani, Matylda, jest piątkową uczennicą. Będzie miała na świadectwie też kilka czwórek i szóstek, a przy średniej wynoszącej ponad 5,20 otrzyma świadectwo z paskiem. Gorzej, że z przedmiotów punktowanych w wybranych przez nią liceach będzie miała oceny bardzo dobre. To w sumie już cztery punkty mniej w rekrutacji. Bardzo dużo.
– Pytałam nauczycieli, czy mogę poprawić na szóstkę, ale się nie zgodzili. Pani z polskiego powiedziała, że szóstka jest za pracę przez cały rok, a ja na początku semestru dostałam trójkę ze sprawdzianu i jej nie poprawiłam. Ona daje nam tylko dwa tygodnie na poprawę, teraz już za późno. Mama się wkurza, że przespałam, ale co ja miałam robić? Uczyłam się do egzaminów! – zżyma się Matylda, a ja mam wrażenie, że bardziej złości się na mamę, niż na nauczycielkę.
A jej mama naprawdę jest sfrustrowana. – Bez sensu ta zaciętość nauczycieli. Jeszcze, żeby jechała na trójach i nagle chciała, żeby jej wyciągnęli oceny na 5, to mogłabym zrozumieć, ale zawsze miała dobre oceny i była obowiązkowa. Chociaż bardzo bym chciała, nie mogę zrozumieć, dlaczego nauczyciele nie chcą chociaż minimalnie pomóc swoim uczniom na koniec podstawówki, tak żeby dostały się do wybranych szkół. Korona im z głowy by spadła czy co? – pyta ze złością.
Pokolenie "nie chce mi się"
Pytam o to nauczycielkę matematyki z warszawskiej szkoły podstawowej. Zgadza się wypowiedzieć anonimowo. – A dlaczego nauczyciel miałby na siłę wyciągać oceny? – pyta. – Oczywiście, rozumiem, że od tego zależy rekrutacja do szkoły średniej, ale po pierwsze są też licea o niższych progach, po drugie nie każdy przecież musi iść do liceum, a po trzecie, jak ja widzę, jak przez cały rok uczeń nic nie robi i nic mu się nie chce, to co mam zrobić? Kazać zaśpiewać na koniec roku piosenkę o trójkącie (nie daj Boże graniastosłupie, to byłoby za trudne!) i wstawić mu szóstkę? A potem w liceum nauczyciele będą się dziwić, jak to możliwe, skoro uczeń nic nie umie.
– To takie "pokolenie na ostatnią chwilę". Cały rok się obijają, a potem jest płacz i zgrzytanie zębów, bo "nie zdam", bo "mi się należy". Mają to na własne życzenie – zauważa.
Matylda z ocenami wydaje się pogodzona. Inaczej Kacper, któremu z prognoz wynika, że zabraknie mu trzech punktów, żeby dostać się do wymarzonej szkoły. Wybrał sobie szkołę ze środka rankingu, ale profil, który go interesuje, jest oblegany. Teraz poprawia kartkówki i sprawdziany, jego nauczyciele są bardziej wyrozumiali. Na jeden z przedmiotów ma przygotować dwie prezentacje, wtedy ma szansę wyciągnąć ocenę na szóstkę. Wstaje nawet o 4:00, żeby uczyć się przed lekcjami: – Wieczorem już nic mi nie wchodzi, wolę uczyć się rano – mówi.
W liceach nie jest lepiej
– Szczerze mówiąc, to ja mam już dosyć końcówki roku szkolnego – skarży się Kasia, która ma dwóch synów w szkołach średnich. – I co roku jest to samo, moje dzieci zwlekają do ostatniej chwili, żeby nadrabiać zaległości, a potem jest stres i nerwy, żeby wyciągnąć oceny i zaliczyć niektóre przedmioty. Oni są zestresowani, ja jestem zestresowana, a najgorsze jest to, że oni w ogóle nie uczą się na swoich błędach i powtarzają to co semestr i co koniec roku. Mam dość.
W tym roku szkolnym jest jeszcze gorzej, bo syn Kasi w związku z kryzysem psychicznym miał dużo nieobecności, a co za tym idzie – braków w ocenach. Powinien właśnie kończyć 3 klasę liceum, ale żeby zdążyć przed końcem czerwca, musi wyciągnąć się z zagrożeń. A te dotyczą czterech przedmiotów.
– Ja bym chciała, żeby on to już po prostu odpuścił – mówi Kasia. – Przecież najważniejsze jest jego zdrowie, nic się nie stanie, jeśli powtórzy klasę. Ale on nie chce o tym nawet słyszeć! Zakuwa więc non stop, po tym, jak prawie cały semestr nic nie robił, ale jest tak zestresowany, że nie sypia, nie można się do niego normalnie odezwać, bo zaraz się denerwuje. Naprawdę nienawidzę przełomu maja i czerwca, chciałabym mieć już dorosłe dzieci, które nie chodzą do szkół. Nawet jeśli oznaczałoby to, że ja sama jestem już stara.
Maja uczy się w jednym ze stołecznych liceów. Też ma kilka zagrożeń, ale mówi, że nauczyciele w jej szkole dają szansę uczniom poprawić oceny do samego końca roku. – Trochę jestem załamana tym, ile mam teraz nauki, ale nie chcę mieć poprawek w sierpniu – mówi mi przez telefon. Wolała pisać na messengerze, ale nalegałam na rozmowę. – Ale to jest tak, że właściwie wszyscy moi znajomi teraz się uczą, wszyscy jesteśmy w tej samej sytuacji. Grożą nam jedynki na koniec roku, a ja żałuję, że się nie uczyłam regularnie. W przyszłym roku będzie inaczej, byle tylko przejść do drugiej klasy! – kończy z nadzieją w głosie.