"Sytuacja, w której Ukraińcy się znaleźli jako naród, sprawiła, że mają do życia jeszcze większy szacunek i obdarzają kolejne pokolenie większą troską i miłością. Część Polaków natomiast zachowuje się, jakby to dzieci były źródłem ich nieszczęścia, a matki, które sprowadziły je na świat, bezpośrednio się do tego nieszczęścia przyczyniły", pisze w liście do redakcji Polka mieszkająca w Ukrainie. Jej słowa dają do myślenia.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Kilka dni temu opisałam w artykule "Smutny naród z żółcią w sercach. Bardziej od dzieci nienawidzimy ich matek" historię, która spotkała jedną z moich redakcyjnych koleżanek. Puenta była taka, że matki doświadczają w przestrzeni publicznej wielu przykrych sytuacji, a nieżyczliwość ze strony obcych jest wspólnym doświadczeniem Matek Polek. W odpowiedzi otrzymałam list, który bardzo mnie poruszył. Przeczytajcie ku refleksji.
Napisała go Polka mieszkająca od czterech lat w Ukrainie. Ma roczną córeczkę, która tam się urodziła. "Nie mam doświadczenia z rodzicielstwem w Polsce, ale ponieważ planuje wrócić do ojczyzny, poniekąd zaczęłam się interesować, jak wygląda u nas życie samotnej matki", zaczyna swój list pani Barbara.
Wszystko przez żarty z "madek"
"Nie chcę pisać, że im więcej czytam czy słucham wypowiedzi znajomych matek, tym mocniej czuję się zawiedziona, bo tak naprawdę nie mam innego wyboru, jak przekonać się na własnej skórze. Jednakże, zanim wyjechałam z naszego kraju, sytuacja matek z 'bombelkami' już była smutna.
Z mojej perspektywy było i jest to spowodowane powszechnym naśmiewaniem się z 'MADEK' (które to częściowo sobie na to zasłużyły, ja śmieję się z nich do teraz) i naszą, niestety narodową, tendencją do wrzucania wszystkich do jednego worka. Do tego dochodzi narastająca społeczna frustracja, niepokój i strach przed przyszłością, które gdzieś muszą znaleźć ujście i nierzadko jak w ww. artykule, obierają niewłaściwy cel".
W Ukrainie jest inaczej
Po tym wstępie autorka listu przechodzi do opisania swoich spostrzeżeń na temat życia w Ukrainie. "Tutaj dzieci są świętością, narodowym skarbem. Ze względu na moją sytuację jestem zmuszona zabierać wszędzie córkę ze sobą. Nie należy ona do tych spokojnych, więc gdziekolwiek nie pójdę, często jest krzyk, marudzenie i realizowanie bez wahania dziwnych, dziecięcych pomysłów.
Nigdy (nawet pomimo zwracania się do dziecka po polsku) nie spotkałam się z niezadowoleniem otoczenia. Ukraińcy zwracają się do córki 'laleczka', usiłują ją czymś zająć, uśmiechają się pod nosem, patrząc, jak rozrabia, i przepuszczają w kolejce, gdy widzą jej zniecierpliwienie.
Jestem skłonna stwierdzić, że wojnapogłębiła ten szacunek dla matek, które miały odwagę urodzić i wychowywać dzieci w tych trudnych warunkach. Dodam, że ja również zaszłam w ciążę kilka miesięcy po wybuchu wojny. Jakież wzruszenie wywołał we mnie spot w ukraińskiej TV, w którym to dziękowano wszystkim matkom za to, że 'życie trwa'.
Oczywiście nie wszystko jest tu różowe, Ukrainki na przykład często definiują same siebie przez małżeństwo oraz macierzyństwo, przez co popadają w pułapkę zastawianą przez niewłaściwych mężczyzn częściej i tkwią w nieszczęśliwych związkach dłużej niż Polki. Ale istnieje tu też powiedzenie: 'chwila przyjemności, a potem dużo radości'.
Jako matka czuję się na Ukrainie osobą szanowaną i docenioną za trud, który ponoszę, wychowując dziecko".
Jesteśmy wrogami samych siebie
Pani Barbara pisze, że zasmucają ją historie takie jak ta opisana we wspomnianym artykule. "Skłamałabym, gdybym napisała, że to wojna spowodowała, iż Ukraińcy doceniają wartość życia. Sytuacja, w której się znaleźli jako naród, sprawiła, że mają do niego jeszcze większy szacunek i obdarzają kolejne pokolenie jeszcze większą troską i miłością.
Część Polaków natomiast zachowuje się, jakby to dzieci były źródłem ich nieszczęścia, a matki, które sprowadziły je na świat, bezpośrednio się do tego nieszczęścia przyczyniły. Mimo że nasza sytuacja jest niewiele lepsza niż Ukrainy i wielu z nas ma świadomość, że podzielenie przez nas jej losu nie jest niemożliwe. Przyznam szczerze, nigdy nie rozumiałam naszej mentalności i nadal nie rozumiem, czemu jesteśmy wrogami samych siebie".
A wy, rozumiecie? Dlaczego nie podchodzimy do matek i dzieci z szacunkiem? Napiszcie do nas o waszych doświadczeniach i przemyśleniach na adres mamadu@natemat.pl lub bezpośrednio do mnie na adres: karolina.stepniewska@mamadu.pl.