Codziennie jesteście pełni sił, budzicie się z uśmiechem, chętnie wyskakujecie z łóżka i zmotywowani biegniecie do pracy? No właśnie. Każdy z nas miewa gorsze dni, w które jedynym pomysłem, który brzmi racjonalnie jest "pozostanie w łóżku na kilka najbliższych godzin". Dzieciom też to się zdarza.
Temat urlopu na żądanie dla dziecka, czy legalnych wagarów, jak kto woli, najpierw poruszyłyśmy podczas redakcyjnej rozmowy. Później zasięgnęłam języka od znajomych rodziców – zapytałam dziesięcioro z nich. Zajrzałam również na grupy, w których rodzice dzielą się swoimi opiniami i poradami wychowawczymi.
Podzielone opinie rodziców
Pytanie brzmiało: "Czy pozwalasz dziecku zostać w domu, gdy mówi ci, że nie chce iść do szkoły?". Wśród moich rozmówców przeważały głosy na "nie" (po porównaniu ich z odpowiedziami w innych źródłach, ta opcja przeważała) – odpowiedziało tak 7 osób. Najciekawsze okazały się jednak argumenty. Rodzice podkreślali, że dziecko musi uczyć się, jak ważna jest systematyczność i wypełnianie obowiązków. Codziennym obowiązkiem jest zaś pójście do szkoły, a po osiągnięciu dorosłości kolejno na zajęcia na uniwersytecie i do pracy.
Niektórzy rodzice odpowiadali, że jedynie choroba jest powodem, by na lekcje nie dotrzeć. W innych przypadkach nie zgadzają się na wolne, bo "dziecko mogłoby się przyzwyczaić i to wykorzystywać" (w przypadku np. ważnego sprawdzianu), a zadaniem dorosłego jest uczenie odpowiedzialności.
Dlatego dopóki jest zdrowe, to absolutnie nie zgadzają się na wolne. Inne argumenty nie mają dla nich znaczenia: złe samopoczucie, strach przed sprawdzianem, brzydka pogoda. Wielu rodziców podkreślało, że ich dziecko raz czy dwa zapytało o możliwość niepójścia do szkoły bez konkretnego (albo błahego powodu), ale spotkało się z kategoryczną odmową, co ucięło takie propozycje.
Rodzice z drugiej grupy argumentowali, że zgadzali się na wolny dzień z "błahego powodu", bo uważają, że każdy może mieć gorszy dzień, większość z nas w pracy również korzysta z L4, a zostanie w domu raz na jakiś czas z powodu złego samopoczucia czy zmęczenia na pewno nie sprawi, że dziecko nagle nie będzie wiedziało, czym jest odpowiedzialność.
Rodzice pozwalali mi na legalne wagary
Nie ukrywam, że byłam zaskoczona. Nie chcę oceniać, które podejście jest lepsze, bo ja znam tylko tę drugą stronę medalu. Rodzice pozwalali mi nie iść do szkoły, gdy szczerze określałam powód – nie chodziło zatem o to, jaki on jest, ale że nie kłamałam.
Nieraz było to złe samopoczucie, innym razem problem z zaśnięciem i w konsekwencji wyczerpanie i niewyspanie. Kilka razy zdarzyło się, że nie poszłam na sprawdzian, bo pomimo tego, że się uczyłam z pomocą siostry, nie byłam w stanie pojąć wiązań chemicznych czy równań z matematyki.
Pamiętam, że raz płakałam z wyczerpania i wściekłości. Rodzice powiedzieli, że widzieli, że się uczyłam i skoro pójście na sprawdzian ma się wiązać z takim stresem, to mogę po prostu nie iść i dać sobie więcej czasu na naukę. Paradoksalnie, rano obudziłam się z super mocą i postanowiłam do szkoły pójść. Sprawdzian zaliczyłam na czwórkę.
W innych przypadkach, gdy mówiłam mamie, że "tak bardzo mi się nie chce jutro iść do szkoły" (ale tak bardzo, bardzo) to pytała, czy domyślam się, z czego wynika ta niechęć. Jeżeli z czystego lenistwa, to upominała, że nieraz po prostu lepiej się przemęczyć, niż nadrabiać zaległości. Tak, bywało, że słyszałam, że "chyba przesadzam" i że "życie nie polega tylko na robieniu tego, na co ma się ochotę". Pełna zgoda.
Wnioski mam jednak dwa. Po pierwsze takie podejście rodziców sprawiało, że nie bałam się pytać i szczerze przyznawać, co jest powodem, dla którego nie chcę iść do szkoły. Nie kończyło się to ucinaniem rozmowy "tak/nie", a prowadziło do wymiany argumentów. Dzięki temu czułam się zrozumiana, czułam, że mam wpływ na swoje decyzje. Ponosiłam również konsekwencje.
Po drugie nie wagarowałam. Wiedziałam, że nie muszę uciekać z lekcji, a później podrabiać usprawiedliwień (ah, szalone czasy przed librusową inwigilacją). Lubiłam chodzić do szkoły i się uczyć, może też dlatego rodzice mieli pewność, że moje "urlopy na żądanie" nie są formą ucieczki przed obowiązkami. Nie miałam problemów z zaliczaniem sprawdzianów, zdałam maturę. Żyję, pracuję i mam się dobrze.
I z perspektywy czasu jestem wdzięczna, że mogłam zrobić sobie dzień wolny. Muszę jeszcze dodać, że pytanie, a działanie to osobne kwestie. Zdarzało się, że czułam, że rodzice nie zgodzą się na opuszczenie lekcji, więc już samo pytanie było prowokacyjno-zaczepne. Gdy w odpowiedzi od taty słyszałam: "Ależ proszę bardzo, nie chcesz to nie idź", to... dla zasady i z czystej przekory następnego dnia wstawałam przed budzikiem.