Wśród rodziców i nauczycieli toczy się gorąca dyskusja, czy prace domowe na pewno powinny być wycofane ze szkół. Wielu rodziców nie jest do tego przekonanych, bo uważają, że dzieci całkiem przestaną się uczyć i mieć obowiązki. Przeczytajcie zaskakującą opinię mamy 2-klasisty. Jej dziecko od 2 lat nie ma w szkole prac domowych.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
"Przeczytałam artykuł na MamaDu o tym, że w pewnej szkole podstawowej nauczycielka chciała zrezygnować z prac domowych, żeby w zamian móc bardziej skupić się na kreatywnym i ciekawym nauczaniu, bez ciągłego zbierania zeszytów i rozliczania z odrobionych lekcji. W tamtej historii zaskakujące dla wszystkich było zachowanie rodziców, którzy byli bardzo przeciwni odejściu od zadawania prac" – zaczyna swój list mama ucznia.
"Chciałabym się z wami podzielić moją perspektywą, bo jestem mamą chłopca, u którego w klasie już drugi rok z rzędu nie ma zadawanych prac domowych, więc mam już jakieś sprecyzowane zdanie na podstawie własnych obserwacji. Moje dziecko chodzi do 2 klasy szkoły podstawowej. Wybraliśmy dla niego zwykłą państwową podstawówkę. To dość duża szkoła, dyrektorka bardzo stara się dbać o rozwój i dobre samopoczucie swoich uczniów".
Decyzja wszystkich wychowawców
Nasza czytelniczka opowiada, że decyzję podjęto we wszystkich równoległych klasach: "Kiedy syn poszedł do 1 klasy, na zebraniu zaraz na początku roku dowiedzieliśmy się, że w klasach 1-3 są wyłącznie opisowe oceny, które są dużo lepsze dla uczniów. Drugą ważną informacją było to, że wychowawczyni zapowiedziała, że chciałaby spróbować z dziećmi nowej formy współpracy, która polega m.in. na rezygnacji właśnie z prac domowych.
Poinformowała, że decyzję podjęła po konsultacji z dyrekcją i innymi wychowawcami klas pierwszych, którzy również zadeklarowali, że zrezygnują z zadawania lekcji do odrobienia w domu. Nauczycielka argumentowała to przepełnionym programem nauczania i przyznała, że zamiast na kolejnej lekcji sprawdzać z uczniami prace, wolałaby robić te same zadania wspólnie.
Dzięki temu można będzie na bieżąco spytać o coś, jeśli pojawią się wątpliwości. Wychowawczyni na zebraniu usłyszała głosy rodziców, którzy nie byli przekonani do tego pomysłu – głównie mówiono o tym, że dzieci może całkiem przestaną się uczyć. Nauczycielka zapewniła, że bierze na siebie odpowiedzialność za to, by jak najwięcej wyciągnąć z czasu z dziećmi podczas lekcji – opowiedziała o kilku kreatywnych pomysłach na naukę pisania, liczenia i czytania, które będą ciekawsze dla kilkulatków niż ślęczenie nad podręcznikami w domu".
Daliśmy jej szansę i widać same plusy
"Wychowawczyni poprosiła o danie jej szansy i cierpliwość. Umówiliśmy się, że takie zasady będą wprowadzone w 1 semestrze i na zebraniu na początku 2. semestru będziemy mogli podsumować pracę dzieci i porozmawiać o ewentualnych zmianach. Okazało się jednak, że wychowawczyni jest naprawdę zaangażowana, ma kreatywne podejście do nauczania.
Dzieci chętnie się uczą w czasie lekcji i kiedy w drugim semestrze zapytała nas, czy chcemy, żeby te prace domowe jednak się pojawiły, nie było na zebraniu ani jednego rodzica, który nie byłby zadowolony z dotychczasowego rozwiązania. Okazało się, że udaje się zrobić cały materiał w czasie trwania lekcji. Do tego dzieciaki po szkole mają więcej czasu wolnego, nie są tak przemęczone i nie ma problemu z tym, że chodzą np. na jakieś zajęcia dodatkowe, które mogłyby w normalnych warunkach kolidować z ogromną liczbą zadań domowych.
Przyznaję, sama nie byłam do końca przekonana na początku, bo wychowałam się w kulcie pracy i ciągłego dążenia do bycia lepszym i lepszym – także za pomocą nauki po szkole. Teraz kiedy patrzę na syna, jestem oczarowana tym, w jakich czasach przyszło mu być uczniem. Uważam, że brak prac domowych to jedna z tych zmian, która powinna zadziać się we wszystkich szkołach" – kończy swój list mama 2-klasisty.