Na polskich drogach każdego dnia dochodzi do wypadków z udziałem dzieci. Sama ostatnio byłam świadkiem sytuacji, w której kierowca auta całkiem bezmyślnie naraził dzieci na niebezpieczeństwo. Dlaczego? Dzieciom prawdopodobnie nudziło się podczas stania w korku...
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Kilka dni temu podróżowałam autem z dwójką moich dzieci. Chłopcy w wieku przedszkolnym bywają w podróży bardzo absorbujący, więc kiedy stanęliśmy w korku, modliłam się tylko o to, żeby nie zaczęli sobie dokuczać. Jeśli wynikłaby jeszcze jakaś awanturka w i tak stresujących mnie warunkach na drodze, nie wiem, jak by się to skończyło. Na szczęście była ładna pogoda, my sobie graliśmy w gry słowne i śpiewaliśmy piosenki, które leciały z odtwarzacza płyt w samochodzie.
W samochodzie obok naszego, który również stał w korku, kątem oka zaobserwowałam jakiś nagły ruch. Odwróciłam głowę i okazało się, że w aucie obok na tylnej kanapie siedzi dwoje dzieci nieco starszych od moich chłopców. Dzieciaki mogły mieć około 7-8 lat. Przepychały się, łaskotały i rzucały na siedzeniach. Mężczyzna prowadzący auto w ogóle nie był tym zainteresowany, wyglądał na skupionego na drodze.
Hasały po całym aucie
Pierwsze, co zwróciło moją uwagę to to, że dzieci tak swobodnie brykają po siedzeniu, co oznaczało, że nie były przypięte pasami. Wiem, że w korku, kiedy stoi się na dużej warszawskiej ulicy w godzinach szczytu, raczej ruch jest znikomy. Jednak jakieś ryzyko wypadku nadal jest, więc według mnie dzieci powinny być przypięte.
Druga sprawa jest taka, że wydaje mi się, że kilkulatki były całkowicie bez fotelików – przewracały się po kanapie samochodu, przemieszczały tak swobodnie, że raczej nie mogłyby tego robić, gdyby siedziały w ograniczających ruchy ciała podkładkach do auta dla starszych dzieci. Nie wyglądały też na na tyle duże, żeby mogły już jeździć bez fotelików. Trzecia rzecz, że mężczyzna, który prowadził samochód, w ogóle nie zwracał uwagi na zachowanie swoich pasażerów.
Wnioskuję z tego, że to dla niego normalna, codzienna sytuacja, że przemieszcza się po naprawdę dużym, ruchliwym mieście bez zapewnienia dzieciom w aucie potrzebnego bezpieczeństwa. Przecież za brak fotelików i zapiętych pasów u pasażerów facet mógłby dostać taki mandat, że długo nie mógłby się pozbierać. Nie mówiąc już o gorszych tragediach, np. zderzeniu z innym autem.
Przepisy pomagają uniknąć tragedii
Co by było, gdyby doszło do wypadku? Prawda jest taka, że w sytuacji zderzenia, dzieci mogłyby doznać trwałych urazów, a nawet mogłoby dojść do śmierci. Kolejna moja myśl była taka, że – skoro widzę tę sytuację – to powinnam zareagować. Nie wiedziałam jednak, co zrobić. Nie wyjdę przecież z samochodu na środku drogi, gdy dookoła wolno toczą się inne auta, i nie zapukam mężczyźnie w szybę.
Sama miałam w samochodzie dwójkę zniecierpliwionych dzieci, nie zostawiłabym ich samych. Jechałam tak jeszcze kilka minut koło tego pojazdu, a potem każde z nas skręciło w inną stronę. Do tej pory zastanawiam się, co powinnam zrobić w takiej sytuacji, gdy obserwuję potencjalne zagrożenie na drodze.
Mam teraz wyrzuty sumienia, że np. nie zadzwoniłam po policję i nie podałam lokalizacji i numeru rejestracyjnego tamtego samochodu. Być może dzięki temu udałoby się sprawić, że mężczyzna poszedłby po rozum do głowy i zapewnił dzieciom większe bezpieczeństwo w samochodzie. Nawet nie chcę sobie wyobrażać, że w ich przypadku mogło dojść do jakiegoś wypadku...