Dzieci, które nie zachowują się idealnie, w restauracji nie są mile widziane przez innych gości. Co jednak w sytuacji, kiedy rodzice je za wszelką cenę uspokajają i uciszają, np. z pomocą telefonu? Przeczytajcie smutną relację Barbary, która podobną scenę obserwowała kilka dni temu w restauracji.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
"Byłam kilka dni temu w restauracji z moją rodziną: mężem i dwójką dzieci w wieku szkolnym. Obydwoje są już na tyle duzi, że dawno temu zapomniałam, co to jest wstyd z powodu ich zachowania w miejscu publicznym, niemoc podczas płaczu czy bałaganienie podczas posiłku" – rozpoczyna swój list nasza czytelniczka Barbara.
"Synowie są nastolatkami i choć wiadomo – chłopcy w tym wieku przejawiają różne dziwne (a czasami obrzydliwe) zachowania, to akurat w restauracji zazwyczaj jemy w spokoju. Przy stoliku obok naszego siedziała kobieta z trójką małych dzieci. Dwójka była chyba w wieku przedszkolnym, najmłodsze (pewnie koło roku) siedziało w foteliku do karmienia.
Ten najmłodszy maluch, który, wydawałoby się, będzie trudny do ogarnięcia, ładnie siedział, zajadał ugotowane warzywa i był żywo zainteresowany jedzeniem, które leżało przed nim. Starsze dzieci natomiast prowadziły żywą dyskusję i zaśmiewały się przy tym. Zupełnie mi to nie przeszkadzało: dzieci to tylko dzieci, czasem bywają głośne, czasem też płaczą albo się kłócą".
"Masz telefon i bądź cicho"
Kobieta przyznaje, że spokój nie trwał długo i wcale nie wynikał z winy dzieci: "Tu jednak okazało się, że nie dane nam będzie zjedzenie posiłku w spokoju. I to nie z powodu dzieci, tylko ich matki. Te starszaki, jak to dzieci, po dłuższym czasie nad talerzem z frytkami zaczęły się przepychać, dokuczać sobie, zaczepiać się jakimiś kuksańcami w boki itp.
Według mnie w takim momencie rodzic powinien zareagować, zwrócić im uwagę, porozmawiać. Matka dzieci, która siedziała z nimi przy stoliku, sama nic nie jadła, ale też nie do końca była nimi zainteresowana. Przysięgam, byliśmy tam z godzinę, a ona ponad 40 minut rozmawiała z kimś przez telefon. I to chyba nie była żadna ważna rozmowa, raczej takie ploteczki z koleżanką.
Poraziło mnie w jej zachowaniu to, że w ogóle nie przejmowała się awanturą, jaka działa się między dziećmi. Z telefonem przy uchu, który podtrzymywała ramieniem, rozdzieliła zaczepiające się dzieci i bez wypowiedzenia do nich słowa, posadziła je na rozsuniętych krzesłach. Następnie wyjęła z torebki drugi telefon i włączyła na nim jakąś bajkę".
To nadal się dzieje
Nasza czytelniczka jest przerażona, że rodzice nadal tak uspokajają dzieci: "Postawiła ekran na stole, opierając go o solniczkę, tak żeby dzieci usadzone przed talerzami wszystko dokładnie widziały. Na koniec zadowolona z siebie gestem pokazała im, żeby dalej jadły, a sama wróciła do skupienia na wypowiedzi, którą słyszała po drugiej stronie telefonu. Byłam przerażona jej zachowaniem, całą sytuacją, a nawet maluchami, które bez słowa zareagowały na działania matki.
Widać było, że nie pierwszy raz są uciszane bajkami, że widok mamy wiszącej na telefonie jest dla nich normalny. Kobieta tylko co chwilę syczała i uciszała bawiące się dzieci, nie obdarzyła ich nawet jednym dłuższym spojrzeniem. Mnie to bardzo poruszyło, szczególnie że było to bardzo stereotypowe i karygodne zachowanie, a wielu rodziców nadal je powiela. I tak zagłusza ich emocje i wycisza zachowania w miejscach publicznych, zamiast poświęcić czas i uwagę..." – kończy wypowiedź Barbara.