Gdy na świat przychodzi dziecko, jest zupełnie nieporadne. Trzeba je karmić, kąpać, przebierać, to naturalne. Ale czas pędzi tak szybko, że zanim się zorientujemy, nie ma już bobasa, za to całkiem spory roczniak, dwulatek, trzylatek... I choć z każdym dniem nabiera coraz to nowych umiejętności, a także coraz więcej waży, my dalej go podnosimy, przenosimy, karmimy, podajemy mu różne rzeczy, zapinamy guziki, suwaki itd., itp. Dlaczego?
Z dwóch powodów. Po pierwsze, to się dzieje automatycznie. Nauczyłyśmy się w pewien sposób "obsługiwać" to dziecko i tak nam zostało. Muszę się przyznać, że niestety należę do tej grupy... Choć wiem, że są też bardziej spostrzegawcze matki, ale ja wiele razy obserwowałam, zarówno wśród znajomych, jak i na placach zabaw, że jednak rodzice często nie zauważają, że ich dzieci są już duże. Mam na myśli maluchy 3-4-letnie.
Po drugie, tak jest wygodniej i szybciej – a przynajmniej tak nam się wydaje. Rodzice wychodzą z założenia, że gdyby zostawili dziecko sam na sam z obiadem, prawie nic by nie zjadło, po chwili gdzieś by sobie poszło, a nawet gdyby skubnęło chociaż połowę, to już zimne. A tak, raz-dwa się nakarmi, nie trwa to 40 minut, nie trzeba ciągle przypominać "jedz", denerwować się, że stygnie, obiad trafia do brzuszka ciepły i smaczny, można posprzątać i zająć się czymś innym.
Widziałam, jak moja znajoma szykowała córkę (pięciolatkę) na dwór. Dziewczynka usiadła na schodku i wystawiła w stronę mamy nogę. A ta, nie przerywając rozmowy ze mną, machinalnie nadziała na tę stopę but i zapięła rzepy. Z drugą nogą to samo.
Ostatnio w internecie obejrzałam rolkę, na której dokładnie półtoraroczna dziewczynka szybko i sprawnie zakłada sobie rajstopy. Gdy w drugim ujęciu ubrała się w jednoczęściowy kombinezon, oniemiałam i poczułam, że oto w moim życiu nastąpił przełom. O nie. Koniec tego. Nie będę więcej wyręczać mojego dziecka w tak prostych czynnościach, postanowiłam.
Chociaż wiem dobrze, że mój czterolatek umie się ubrać już od dawna, zwykle rano robię to za niego, bo przecież "nie ma czasu". Wtykam mu kanapkę do buzi, żeby oszczędzić sobie gadania i żeby po prostu było szybciej i "z głowy". Jednak zrozumiałam, że w ten sposób ta sytuacja może trwać jeszcze latami. A przecież nie chcę wychować sobie niezaradnej kukły...
Zaczęłam więc działać. Po pierwsze, postawiłam przed synem obiad i oznajmiłam tonem kategorycznym, że nie będę go podkarmiać (zwykle jadł "na dwa widelce", swój i mój). Wytłumaczyłam, że jest już dużym chłopcem i musi cały obiad zjeść sam tak jak w przedszkolu. Zdziwił się trochę, ale jadł. Fakt, dwa razy wyszedł gdzieś i wydawało się, że już nie wróci. Przywołałam go, przypomniałam, że nie zjadł, i jakoś skończył (prawie).
Potem chciał rysować i wycinać. „Mamo, daj mi kredki, białą kartkę i nożyczki”, powiedział. Już ruszyłam w kierunki szafki z przyborami, kiedy jakaś wewnętrzna siła mnie powstrzymała. Halo, ta szafka jest na jego wysokości. Szuflada z nożyczkami także. „Weź sobie sam, wiesz, gdzie wszystko jest”. Poszedł, przyniósł, urządził sobie stanowisko do pracy tak, że nie zrobiłabym tego lepiej. Można? Można.
Kolejną próbą, na jaką wystawiłam mojego syna, był zimowy, jednoczęściowy kombinezon. Rozłożyłam mu go na podłodze i poleciłam się obrać. Okazało się, że umiał! Wsadził jedną nogę, drugą, poprawił, naciągnął, wstał. Włożył jeden rękaw, przy drugim zaczął się kręcić w kółko, żeby go dogonić, więc wtedy pomyślałam, że teraz jest ten moment, w którym mogę trochę pomóc.
Suwak zapiął sam, wciągnął komin i czapkę. Co prawda, gdy miał włożyć buty, prawie się popłakał, ale dał radę. Oboje byliśmy w szoku. Natomiast kolejnego dnia poszło sprawniej i w dodatku był bardzo z siebie zadowolony. Sukces? Pewnie, że tak.
Wiem, że znaczna część rodziców wpadła w pułapkę wyręczania swoich dzieci na każdym kroku. Robimy to często automatycznie, niemal bezwiednie. Jest to też specyficzne dla naszej kultury. Kto oglądał japoński program "Moje pierwsze sprawunki", ten wie, że dwulatek jest w stanie nawet zrobić zakupy...
Jasne, czasem robiąc coś za dziecko, możemy nadgonić trochę czas i nie ma co wpadać w drugą skrajność. Jednak na dłuższą metę warto pozwolić dziecku na samodzielność. Niech nie sądzi, że pewne rzeczy dzieją się poza jego wolą, niech czuje, że ma wpływ na swoje życie. To bardzo ważne dla jego rozwoju tu i teraz, ale i w ogóle – dla jego przyszłości.