Kto daje im prawo nas o to pytać? Blogerka o sytuacji, którą zrozumie tylko kobieta
Redakcja MamaDu
28 stycznia 2023, 17:05·2 minuty czytania
Publikacja artykułu: 28 stycznia 2023, 17:05
Ten problem dotyczący kobiet. Zbyt rzadko się o nim mówi, a jednak jest powszechny i narusza nasze granice i godność. Opisaną przez blogerkę Górowianka sytuację z gabinetu lekarskiego zrozumie chyba każda kobieta.
Reklama.
Reklama.
Górowianka, czyli Anna SIkorska, to blogerka, badaczka kultury hiszpańskiej, autorka książki Hiszpania w filmach Pedra Almodóvara (wyd. Attyka, 2015). W niedawnym wpisie na Facebooku zauważa, że kobiety są traktowane przez lekarzy inaczej niż mężczyźni. Kluczowe pytanie, które słyszy kobieta, kiedy tylko pojawi się w gabinecie specjalisty, to: "ile dzieci pani urodziła?".
"Na co pani czeka?!"
Co złego w tym pytaniu? Górowianka świetnie wyjaśnia to w dalszej części posta: "Mężczyzn o to się nikt nie pyta, bo wiadomo, że nie rodzą. Natomiast w kwestii rodzenia chcą mieć bardzo dużo do powiedzenia". Następnie blogerka opowiada o typowej wizycie u lekarza-specjalisty. Lekarz pyta, ile ma dziecko, ona odpowiada, że jedno, jedenastoletnie, i otrzymuje reprymendę: "Co pani robiła przez te jedenaście lat?".
Tak się stało, że Anna Sikorska wiele przez tych 11 lat robiła, walczyła o diagnozy, badania, o dziecko, siebie, rodzinę. Godne życie. To jednak lekarza nie interesuje. On chce wiedzieć, kiedy zacznie się starać o kolejne dziecko. Bo wiadomo: czas ucieka. "Jeszcze troszkę i nie będzie pani mogła" - tłumaczy jej świat, tak jak to tylko mężczyzna kobiecie tłumaczyć potrafi.
I tu przechodzimy do sedna problemu. Górowianka zadaje ważne pytanie: "Czy my – kobiety – przy każdej wizycie w gabinetach lekarzy musimy się tłumaczyć z naszej niechęci do rozmnażania? Musimy opowiadać obcym ludziom, że brak dziecka lub jedno dziecko całkowicie nam wystarcza?".
Idzie baba do lekarza
"Czym się różni wizyta kobiety u specjalisty od wizyty mężczyzny?" - pyta Sikorska i od razu udziela odpowiedzi: "Przede wszystkim jesteśmy traktowane jak krowy rozpłodowe: mamy mnożyć się, bo przecież mnożenie jest potrzebne. Tylko komu? Przeludnionej planecie? Politykom, którzy i tak nie pomogą? A może lekarzom, których i tak jest za mało i nie starcza? Czy może przyszłym emerytom, żeby miał, kto na nich zarabiać?".
Te pytania są nie tylko nie na miejscu. Są protekcjonalne i uwłaczające. Trudno się nie zdenerwować, że każdy, z lekarzami różnej specjalizacji włącznie, zagląda nam do macic. A przecież, na co również zwraca uwagę Górowianka, gdyby polityka prorodzinna była inna, gdyby rodzic dziecka niepełnosprawnego mógł liczyć na godziwe wsparcie finansowe, mogłybyśmy chcieć mieć więcej dzieci.
Ale nawet wtedy nie chciałybyśmy słyszeć ciągle tych pytań. Chyba że od ginekologa, którego poinformowałybyśmy o swoich planach rozrodczych i pragnieniu posiadania kolejnego dziecka.