Hasło "sezon chorobowy" absolutnie nie oddaje tego, co dzieje się w tym roku. W wielu domach członkowie rodziny chorują na zmianę od kilku miesięcy. Infekcje, które przebiegały łagodnie, przebiegają ostrzej, a osoby, które nigdy nie chorowały, padają jak muchy z wysoką gorączką. Ci, którzy mogą pracować zdalnie z chorym dzieckiem na pokładzie, wymiękają. Ci, którzy muszą brać zwolnienie, już nie wiedzą, jak powiedzieć o tym kolejny raz szefowi. Sytuacja jest trudna, mimo to trzeba dać na luz i to koniecznie!
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
W zeszłym tygodniu znajoma pisze, że jej mąż ma się już dobrze po grypie, ale za to córka się rozkłada. Tylko niewielka infekcja, więc w środę pójdzie do szkoły. Po dwóch dniach informuje: on znowu chory i ma ponad 40 stopni, a z córką, zamiast lepiej, to jest coraz gorzej. Wymięka, bo nie śpi, po nocach podając leki i mierząc im temperaturę. Bo jak spada do 38,5, to niby jest lepiej, ale jakoś spać się nie da.
Sama świetnie to znam. Córka ostatnio dopiero co miała anginę, przez dwie doby walczyliśmy, by temperatura spadła poniżej 40 stopni. Z małą pauzą w pracy, ale nadal na wysokich obrotach. Od wczoraj z mężem czujemy się gorzej i tylko sobie myślimy, że to naprawdę kiepski moment na chorowanie... Tyle że żaden moment nie będzie właściwy, bo życie nas goni.
To tylko dwie historie z ostatniego tygodnia, ale ja ich słyszę po kilka tygodniowo i to już od długich miesięcy.
Na dwa etaty
Moja córka czuje się już znacznie lepiej, ale ma zostać w domu do końca tygodnia. Więc między swoimi zawodowymi obowiązkami, bawię się w nauczyciela, wytyczam zadania i tłumaczę, by podgoniła zaległości ze szkoły. Ledwo ciągnę, bo jeszcze nie odespałam nieprzespanych nocy, a przy 2-latku to prawie niemożliwe.
Zmęczona walczę z własnymi emocjami, bo wiem, że różne rzeczy mnie drażnią, tylko dlatego, że nie miałam, kiedy odsapnąć. Mąż ma urwanie głowy w pracy, ciągle ma spotkania i ciągle ma nadgodziny. Próbujemy pospinać jedynie te podstawowe sprawy, ale mamy świadomość, jakie już mamy zaległości.
Gdyby tego było mało, starsza córka się rozkleja. Wyje nad laurką na dzień babci i dziadka. Praca domowa, która jest banalnie prosta, i moim zdaniem lekka i przyjemna, ją przerasta i staje się przyczyną wylania morza łez. Problem są same życzenia, kartka, i kredki... Jest zmęczona. Choć objawów choroby nie ma i teoretycznie mogłaby już iść do szkoły, widać, że nie jest na to gotowa, i ja też...
Jest stęskniona, bo w chorobie była izolowana. Mówi wprost, że chce się przytulać. Ja muszę popracować. Tulę, ale wiem, że to za mało... Laurka musi poczekać.
Jesteśmy zbyt surowe
Jesteśmy zbyt surowe zarówno dla swoich dzieci, jak i dla siebie. Tylko odpuszcza gorączka, kaszel, katar, dziecko się lepiej czuje i chcemy natychmiast wskoczyć w nas stały tor: przedszkole lub szkoła, zajęcia, praca, dom... I niby wszyscy zdrowi, ale coś jest nie tak... Potwornie przemęczeni rzucamy się w wir obowiązków.
I nie tylko ja tak mam, ale widzę, że robi to większość z nas. Nie chcemy zaległości i nie dajemy sobie luzu, by odsapnąć, zregenerować się, odespać i wypocząć. Potrzebują tego nasze dzieci, potrzebujemy tego i my.
Więc może lepiej niech zaległe spotkania rodzinne i towarzyskie, pranie i kurze, czy nowy projekt w pracy jeszcze trochę jeszcze poczekają? Może czas wziąć jeszcze jeden dzień wolnego w szkole i pracy, zrobić leniwy weekend w piżamach, zamówić jedzenie i po prostu odpocząć po chorobie i zregenerować siły przed ciężką pracą, która na nas poczeka.