Masz coś dla mnie? – pyta moja mała córeczka, kiedy spotykamy się w przedszkolnej szatni. Czasami rzuca wariantami – Przytulę się, jak coś mi dasz – to jest moment, w którym wiem, że jakaś jej potrzeba jest niezaspokojona. O co właściwie chodzi?
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Wiedza psychologiczna naszych czasów pozwala nam układać sobie większość trudnych zachowań dziecka i dorosłych.
Zrozumienie, co kryje się za pytaniem: "Czy masz coś dla mnie?", może zupełnie zmienić naszą perspektywę.
Słuchać nie znaczy tylko słyszeć słowa, to znaczy poważnie wsłuchiwać się w potrzeby dziecka na każdym poziomie.
To nie jest takie proste
Istnieje najłatwiejsza odpowiedź: dziecko jest rozpieszczone – niemal słyszę, jak ta myśl pojawia się w głowach połowy z was, w głowach starszych pokoleń. Nie poddawajmy się jej jednak i spróbujmy zajrzeć głębiej.
Ponieważ tak się składa, że te słowa padają z ust różnych dzieci, o różnej sytuacji materialnej w domach rodzinnych i często nie mają nic wspólnego z dobrobytem czy "rozpieszczeniem”. Współcześni psycholodzy dziecięcy nie mają wątpliwości: za tymi słowami kryje się coś więcej niż chęć posiadania.
To może być ważny komunikat dla rodzica: jestem tutaj w niezaspokojonej potrzebie i nie wiem, jak ci o tym inaczej powiedzieć. Tak naprawdę potrzebuję twojej obecności, mamo. Twojego towarzystwa, a może oderwania od tego złego dnia, który właśnie mi się przytrafia. Nie chcę zabawki, ty jesteś moją odskocznią, a ja jej bardzo potrzebuję – to dużo zawartości, prawda?
Co dziecko naprawdę chce ci powiedzieć?
I to wszystko w jednym małym ciele. I w głowie, która nie potrafi dojrzale powiedzieć:
"Moje kompetencje zostały dzisiaj podważone przy całej grupie dzieci.'
"Kazik wyrwał mi samochód z ręki, nikt nie zareagował, a ja nie umiałam się postawić."
"Na śniadanie znowu podano rzodkiewki, których nie lubię, więc zjadłam kromkę suchego chleba, byłam głodna."
"Podczas przedstawienia było dla mnie za głośno, mój układ nerwowy był przeciążony, bolała mnie głowa, nie miałam okazji się wyciszyć."
Teraz rozumiecie?
I wtedy pojawia się rodzic, zaufanie, ostoja. I znowu niedojrzała psychika dziecka nie sformułuje komunikatu: "Potrzebuję cię, przytul mnie mocno. Spraw by ten dzień był lepszy i przygotuj mi moją ulubioną zupę" – zapyta: "Masz coś dla mnie?" Po prostu cztery najprostsze słowa, które trochę symbolizują to, że rodzic od razu kojarzy się dziecku z gratyfikacją. Rodzic ukoi, otuli jak ciepła kołdra, nakarmi.
Chyba że rodzic sam jest na skraju wyczerpania i jego zasoby na ten moment pozwolą tylko na odpysknięcie: a co to za pytanie? Nie wystarczy ci, że jestem? Nie mam tyle pieniędzy, żeby codziennie przynosić ci prezenty.
Upadek
Po takim tekście wszystkie systemy awaryjne dziecka, na których leciało przez ostatnie dwie godziny, upadają. I pozostajecie rozbici obydwoje, znacie ten stan? Dziecko krzyczy, wy krzyczycie, łzy płyną po policzkach.
Ja znam, byłam w tym miejscu. Dlatego wiem, że warto zrobić wszystko, żeby się w nim nie znaleźć. A pierwszym i najważniejszym krokiem, jest zrozumienie. Zrozumienie, że to dziecko nie chce doprowadzić do wyczyszczenia twojego konta, że liczy się dla niego coś więcej niż ten materialny podarek i że za słowami: masz coś dla mnie? – kryje się jego kiepski dzień.
Ostatnie takie doświadczenie miałam nie dalej niż dwa tygodnie temu. Klasyk, nie pierwszy raz. Przedszkolna szatnia, moja córka wybiegająca do mnie. Stoję w znacznej odległości, wyciągam do niej dłonie, pytam: przytulisz się do mnie?
Słyszę: przytulę, jak mi obiecasz, że masz dla mnie prezent.
Oddech, chwila zastanowienia, odrzucenie pierwszej spontanicznej i nieprzemyślanej reakcji.
– Nie mam kochanie, ale bardzo za tobą tęskniłam. Może mogłybyśmy się przywitać i mocno przytulić i potraktować to, jako prezent?
I to był moment, w którym zobaczyłam ulgę w jej oczach, zejście napięcia z ramion. Podbiegła, przytuliła się mocno, dała mi buziaka w czubek nosa. Nie wracała do tematu prezentu. Ponieważ tak naprawdę, nigdy o niego nie chodziło. Potrzebowała mojego zrozumienia, mojej dojrzałości, obecności i usłyszenia, że oto odczuwa dyskomfort i potrzebuje matki, która ukoi, a nie jej wyrzutów, że "jest rozpieczona i myśli tylko o głupotach”.