Starsza sąsiadka darła się na dzieci. Poszłam do niej z awanturą, a zalałam się łzami
Redakcja MamaDu
20 października 2022, 15:38·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 20 października 2022, 15:38
"Miałam jej dość, jak wszyscy w okolicy, w końcu poszłam z awanturą, bo nie mogłam znieść, jak uprzykrza dzieciom życie. Nie sądziłam, że wyjdę stamtąd zapłakana" - wzruszająca historia Mileny brzmi, jak gotowy scenariusz filmu. "Niestety, to wszystko wydarzyło się naprawdę" - zaznacza autorka listu.
Reklama.
Reklama.
Ciągle jej coś przeszkadzało
"Wprowadziliśmy się do wymarzonego M4, kiedy Adaś miał 5 lat, szybko nawiązałam przyjacielskie relacje z sąsiadkami. Wszyscy w podobnym wieku, młode pary z małymi dziećmi. W naszym bloku tylko jedno mieszkanie zajmowała starsza samotna pani. Sąsiadki szybko pouczyły mnie, żeby lepiej nie wchodzić jej w drogę" - wspomina Milena.
Z relacji znajomych kobieta dowiedziała się, że starsza pani mieszka tu... nie wiadomo dlaczego. Zamknięte osiedle, gdzie do mieszkań na parterze przylegają ogródki, było ponad wszelką wątpliwość budowane z myślą o młodych rodzinach. Tymczasem starsza pani zdecydowanie nie lubiła dzieci i nie miała zamiaru tego ukrywać.
Faktycznie, kobieta często dawała wyraz niezadowolenia, kiedy dzieci bawiły się pod jej oknami. "Potrafiła wrzeszczeć: 'Sio na plac! Co za matki pozwalają tej dziczy zatruwać życie innym' - rzucała. Czasem tylko patrzyła na dzieci groźnie. Ale to wystarczało, maluchy się jej bały, w końcu faktyczne przestały bawić się po 'jej' stronie bloku" - pisze Milena.
Kobieta dodaje, że sąsiadka nie raz nawiedzała mieszkających zarówno pod nią, jak i nad nią sąsiadów, żeby uciszyli dzieci. "Córka koleżanki z góry miała kolki i strasznie płakała, dźwięk nocą niósł się po całym bloku. Kiedyś starsza pani przyszła w środku nocy, grożąc jej policją za zakłócanie ciszy nocnej. Absurd, śmiałyśmy się potem, że jakby niemowlaka zabrał radiowóz, to pewnie w końcu by się uspokoiła, a mama by się wyspała" - opisuje Milena.
W końcu przesadziła
"Jakieś dwa lata temu, to też była jesień, chłopcy grali w piłkę, ktoś rzucił za mocno i... trafił na balkon starszej pani. Ta wybiegła z prędkością, o którą nigdy bym jej nie podejrzewała i zaczęła wrzeszczeć. Przeklinała dzieci, wyzywała je od bachorów, matołów... Oni mieli 5-7 lat. Zamarłam. Kiedy trzasnęła drzwiami tarasowymi, chowając się w mieszkaniu, od razu do niej ruszyłam" - wspomina poruszona bohaterka listu.
"Łomotałam dłuższą chwilę do drzwi, nim otworzyła, byłam wściekła i gotowa na nią nawrzeszczeć. Otworzyła mi skulona, zapłakana, trzęsąca się staruszka. Trochę mnie to zbiło z tropu. Gestem pokazała, żebym weszła do środka. Mieszkanie było całkiem puste, jak cela mnicha. Mały stolik, jedno krzesło i pościelone łóżko, na taborecie w kącie stał niewielki telewizor, obok mała szafa".
"Kuchnia wyglądała tam surrealistycznie. Czarne lakierowane fronty i srebrna mozaika na ścianie, jakby przybyły z kosmosu. Znałam te meble, identyczne były w mieszkaniu pokazowym - fantazja dewelopera. Kobieta usiadła na łóżku, wskazując mi krzesło, wyjęła z rękawa chusteczkę i głośno wydmuchała nos" - opisuje Milena.
Najdziwniejsze przeprosiny
Sąsiadka przeprosiła Milenę za swoje zachowanie, nie ukrywała, że jest zawstydzona wybuchami agresji, które towarzyszą jej przez większość życia. Wyznała, że dlatego uciekła z poprzedniego osiedla. "Sąsiedzi mieli grozić, że doprowadzą do zamknięcia jej w szpitalu psychiatrycznym, powiedziała, że już tam była, że to drugie najgorsze piekło, jakiego doświadczyła w życiu" - pisze kobieta.
Milena była zaskoczona otwartością pani Jadwigi, bo ta opowiadała, jakby chciała zrzucić z siebie wielki ciężar, jakby czekała, aż ktoś w końcu jej wysłucha. "Opowiedziała mi, że jako nastolatka zakochała się szaleńczo i zaszła w ciążę, ale ponieważ była panienką z 'dobrego domu', rodzice zamknęli ją na czas ciąży u zakonnic. Po porodzie odebrano jej dziecko, nie pozwolono jej nawet sprawdzić, jakiej było płci" - opisuje niewyobrażalne wydarzenia Milena.
Starsza pani po porodzie miała wrócić do domu i udawać, że nic się nie stało, jednak myśl o odebranym dziecku doprowadziła ją do załamania nerwowego, po próbie samobójczej rodzice umieścili ją w szpitalu, po wyjściu nie nawiązała już z nimi kontaktu.
"Łkała, że zniszczyli ją i nauczyli nikogo nie kochać. To miała doprowadzić do nienawiści w stosunku do dzieci. Mówiła, że nie może znieść ich widoku, bo ciągle myśli o własnym potomku, którego nigdy nie było dane jej poznać" - dodaje autorka.
Chciałam jej pomóc
Milena wyszła od sąsiadki i pobiegła przytulić syna, który został pod opieką innych mam na podwórku. Na jej widok zaczęły żartować, że już miały wzywać policję, bo długo mnie nie było. Dopiero po chwili zobaczyły, że mama Adasia wróciła zalana łzami.
Opowiedziała koleżankom, co usłyszała na górze, jedna z nich uznała, że starszej pani trzeba pomóc. "Poraziła mnie jej samotność, ból, który w sobie nosiła, żyła jak pustelnica, skazana na bycie wśród ludzi. Potajemnie zgłosiłyśmy ją do MOPS-u".
"Od tamtej pory opiekunka przychodzi dwa razy w tygodniu, pani Jadwiga zaczęła chodzić do kółka emeryta, na terapię i po tych dwóch latach już rzadko 'pęka'. Ta historia nie ma żadnego wielkiego happy endu o odnalezieniu dziecka ani wspólnych niedzielnych obiadkach" - żartuje Milena.
"Jednak jest to niesamowita historia człowieka bardzo skrzywdzonego, takiego, który może mieszkać też na waszym osiedlu. Mówiliśmy o niej 'stara wiedźma', a ona była zagubioną, zranioną kobietą, która cierpi niewyobrażalny ból od ponad 60 lat. Takim ludziom trzeba pomagać, a nie ich stygmatyzować. Cieszę się, że poszłam do niej wtedy z awanturą" - kończy Milena.