Kilka dni temu na naszą skrzynkę redakcyjną przyszedł mail od Pani Jagody. Był to wzruszający list, w którym opowiedziała Nam swoją historię. Swoją, i swojego nienarodzonego dziecka…
Jestem aktualnie w 16tygodniu ciąży, ale to nie o tej ciąży chcę dziś napisać. Kilka dni temu rozmawiałam z koleżanką i w ogniu pytań, dlaczego od początku ciąży nie chodzę do pracy doszłyśmy do punktu, w którym wyjaśniłam jej moje problemy ze zdrowiem oraz to, że poprzednią ciąże straciłam i dlatego teraz lekarz zalecił mi ostrożność.
O tej właśnie stracie ciąży, a właściwie stracie dziecka, chciałam dziś napisać.
Gdy mówię komuś o tym, że poroniłam bardzo często pada pytanie: w którym miesiącu? Już kilka razy spotkałam się z reakcją, że to „normalne”, że pierwszy trymestr jest trudny i „tak bywa”. Nie lubię mówić, że straciłam dziecko w drugim miesiącu ciąży, bo odczuwam wtedy jakąś przedziwną presję, że muszę się z tego wytłumaczyć. Dla mnie to nie jest ani normalne, ani „tak bywa”!
Pozwolę sobie przerwać w tym miejscu. Dlaczego? Otóż dlatego, że udało mi się porozmawiać Panią Jagodą. Jej historia bardzo mnie wzruszyła, a jednocześnie byłą tak do bólu szczera i prawdziwa, że nie mogłam przejść obok niej obojętnie.
Pani Jagoda straciła dziecko w 7 tygodniu ciąży. I jak sama twierdzi to było dla niej bardzo ciężkie, bo już zdążyła pokochać tego małego człowieka całym sercem. Ciągle wracało pytanie „Dlaczego to spotkało właśnie mnie, właśnie Nas?”. Jej mąż podchodził do tematu nieco inaczej. Bardziej martwił się o zdrowie ukochanej, utratę dziecka traktował jako naturalną kolej rzeczy. Pani Jagoda pisze, że nie wini go za to i nie zmusza do dostosowania się do mojego sposobu odczuwania i myślenia. ” Po prostu każde z nas akceptuje i szanuje to, że partner/partnerka odczuwają inaczej i potrzebują w danej chwili czegoś innego. Wiele rozmawialiśmy i udało nam się pokonać moje cierpienie i wrócić do życia.” Bo każde z nich cierpiało na swój sposób.
Słucham również opowieści o tym, jak zareagowały osoby z najbliższego otoczenia pary. Bo wielu z nich dowiedziało się o stracie dziecka. Przyjaciółka Pani Jagody zachowała się – jak słyszę – wzorowo. ”Pojechałam do niej na weekend, a ona po prostu płakała razem ze mną i pozwalała mi smucić się i odczuwać tęsknotę za nienarodzonym dzieckiem. Ten wspólny smutek, to wsparcie i bycie ze mną dało mi ogromną siłę, pomogło mi oddychać. Dosłownie.”
Bardzo często słyszy się od kobiet o niewłaściwej reakcji przedstawicieli służby zdrowia. Bo przecież ciąża to nie choroba a fizjologia, bo takie rzeczy się dzieją. Nigdy osobiście się z tym nie spotkałam, a słowa Pani Jagody utwierdzają mnie jedynie w przekonaniu, że wszędzie pracują ludzie i ludzie.
Jak pisze do mnie Pani Jagoda: ”Podobnie (jak po rozmowie z przyjaciółką – przyp. red.) czułam się w rozmowach z moim lekarzem ginekologiem. To on w mojej karcie zapisał, po raz pierwszy, że przeszłam już jedną niedonoszoną ciążę – zobaczyć coś takiego na papierze, w dokumentacji… to było coś. Poczułam, że teraz nikt już nie wymaże tego dziecka z kart historii, że ono na zawsze będzie już zapisane. Może to dziwne, ale dało mi to spokój i radość, że moje maleństwo nie zostało zapomniane i zbagatelizowane. Mój lekarz pytał o moje samopoczucie, mówił o tym, że to nie wyklucza kolejnej ciąży, ale mówił tez że potrzebny jest czas, zwracał wiele uwagi na to, że najważniejsza jest psychika, że najpierw tam muszą się zaleczyć rany. U mojego lekarza poczułam wiele wsparcia i empatii.
Podobnie było, gdy trafiłam do szpitala (raz z silnym rotawirusem, a drugi raz niedawno ze względu na skurcze pojawiające się w 15tyg ciąży), tam również pytano o moja historię i gdy zgłaszałam „stratę ciąży” i mówiłam, ze nastąpiło to w 7 tygodniu, to lekarze, pielęgniarki, a także studenci traktowali to jako ważny element mojej historii. Nikt nigdy nie dał mi do zrozumienia, że taka ciąża to „nie ciąża”, że to za wcześnie. Pełen profesjonalizm, chociaż studenci czasami robili smutne, zatroskane miny, które nie zawsze mi pomagały, ale z czasem wiem, że było to powodowane jeszcze nie zakończoną (wtedy) żałobą.”
Zapytacie dlaczego właściwie Pani Jagoda rozmawia o tych bolesnych momentach? Dlaczego tak wiele ciepłych słów kieruje w stronę bliskich, lekarzy, pielęgniarek? Powiecie – przecież to normalne, że jeśli ukochana osoba cierpi, to pomagamy jej to cierpienie przetrwać. Jednym zajmuje to trochę więcej czasu, innym nieco mniej. Zasadniczo tak…
”Spotkałam się też ze skrajnie odmiennymi reakcjami – pisze Pani Jagoda – Gdy wyjaśniłam koleżance dlaczego ostatnio nie byłam dostępna i trudno było się ze mną porozumieć, zupełnie tego nie zrozumiała. Chyba chcąc mnie pocieszyć powiedziała, że mam się nie przejmować, że przecież nic się takiego nie stało, że dużo kobiet nawet nie wie, że jest w ciąży w takim wczesnym stadium. Usłyszałam też, coś co bardzo mnie zabolało: może gdyby tak Ci nie zależało, to byś się tak nie przejmowała i albo byś nawet nie zauważyła tego zarodka, albo może byś się tak nie stresowała i by się utrzymał… Dalej już nie słuchałam. Przestałyśmy utrzymywać ze sobą kontakt, nie miałam i nie mam siły na takie znajomości.”
Pani Jagoda opowiedziała mi również o swojej Mamie, której ciężko było zrozumieć, co przeżywa jej córka. Ta często powtarzała jej, że ma się nie przejmować, że jeszcze będą z mężem mieli dziecko, że następnym razem. Była nakierowana na przyszłość, o której jej córka nie była w stanie myśleć, bo próbowała sobie poradzić z przeszłością i teraźniejszością. ”Na szczęście podziałało, gdy po prostu wykrzyczałam w salonie, że nie chcę nowego/innego dziecka w zamian za tamto. że potrzebuje czasu, żeby się z nim pożegnać i że jak skończę żałobę to będę gotowa na przyszłość. Pomogło, Mama zrozumiała, dostałam swój czas na smutek.”
Po naszej rozmowie wiem, że Pani Jagodzie pomogła wiara. Pomogli też bliscy reagując we właściwy sposób.
Dlaczego dzielę się z Wami historią Pani Jagody? Dlatego, że to co napisała w końcówce swojego pierwszego listu do redakcji mnie skłoniło do refleksji. I chciałabym nie być jedyną osobą, którą to porusza. Dlatego jej słowa podaję dalej. Słowa prawdzie, do bólu wręcz prawdziwe.
” Na zakończenie powiem Wam, że w całej tej historii bardzo optymistyczne wydaje mi się to, że tam gdzie najbardziej bałam się stygmatyzacji i wszędobylskiego „tak bywa” – czyli u lekarzy, tam właśnie spotkałam się z największa dozą empatii. W szpitalach i przychodniach pozwolono mi pamiętać o poprzedniej ciąży i o tamtym dziecku. Tego MI było trzeba, świadomości, że może mi być ciężko, smutno, że mogę czuć to co czuje i nie muszę nikomu tłumaczyć, że mimo utraty wczesnej ciąży, odczuwam ogromny ból.
Wiem, że nie każda kobieta, która straciła ciążę przeżywa to jak ja, nikogo nie zmuszam. Uczulam jedynie wszystkich, żeby rozmawiając z kobietami, matkami i słysząc o czymś takim jak poronienie, nie narzucać swoich „nie przejmuj się, podobno wiele kobiet traci ciążę nawet o tym nie wiedząc”. Jeśli takie zdanie ma paść w tej rozmowie, to niech wypowie je główna zainteresowana.”
Po prostu pomyślmy następnym razem. Bo choć nieświadomie i w dobrej wierze, możemy wyrządzić komuś nam bliskiemu krzywdę. Zupełnie niepotrzebnie.
”Poronienie może wywoływać u kobiet bardzo poważne i nieprzyjemne skutki emocjonalne. Może pojawić się uczucie pustki, żalu, głębokiego smutku, a nawet złości czy gniewu. Kobiety, szukając przyczyny nieszczęścia często próbują szukać ich w sobie. Sytuacji nie polepsza fakt, że otoczenie często nie jest w stanie zrozumieć straty, jakiej doświadczyła kobieta.”
Aleksandra Wrona
psycholog rodziny
”Kobieta, która poroniła ma prawo do smutku i rozpaczy. Przeżycie utraty nienarodzonego dziecka wymaga odbycia żałoby. Opłakanie straty to ważny etap przejścia przez to trudne doświadczenie. W przypadku, kiedy bliscy nie potrafią dać kobiecie odpowiedniego wsparcia i zrozumienia, może ona poszukać go wśród innych kobiet, które mają za sobą podobne przejścia.”