Który rodzic dziecka mniej więcej do 6. roku życia nie słyszał o Puciu? To niezwykła seria książeczek, która początkowo miała skupiać się na wspieraniu rozwoju mowy u dziecka. Maluchy i ich rodzice jednak tak je pokochali, że obecnie można też w sklepach dostać gry edukacyjne, miniksiążeczki, puzzle, układanki, a nawet przytulankę przypominającą głównego bohatera serii.
Moje dzieci również Pucia i jego rodzinę kochają miłością bezwarunkową – codziennie musi być przeczytana choćby jedna część jego przygód. Cała seria jest urocza, bardzo ciepła i rodzinna, ale również edukacyjna. Autorka w niezwykły sposób, mając logopedyczną wiedzę, pokazuje jak angażować w czytanie opowieści dziecko, by ćwiczyć z nim rozwój mowy. W każdej części książki o Puciu każdy element historii czy ilustracji jest dopracowany i przemyślany – także pod względem edukacyjnym. Wszystko dlatego, że autorka "Pucia" to kobieta, która na rzeczy się zna – Marta Galewska-Kustra jest doktorką nauk humanistycznych, pedagożką i logopedką z wieloletnim doświadczeniem w pracy z dziećmi.
Pucio zaś to efekt jej pracy z dziećmi – specjalistka od rozwoju mowy chciała stworzyć postać, z którą będzie jej łatwiej pracować z dziećmi w gabinecie logopedycznym. To miała być prosta postać, podobna do jej pacjentów. Pucio jest miły, uśmiechnięty, także posiada rodzinę i problemy podobne do tych, które mają dzieci w wieku jej pacjentów.
Książki szybko zyskały przychylność rodziców i skradły serca kilkulatków. Są w nich proste opowieści, tłumaczące świat i jego mechanizmy. Opowiadają o codzienności chłopca, który jest przedszkolakiem, jego rodziców i rodzeństwa. Całość wydana na grubych tekturowych kartach, co ułatwia czytanie i zabawę książkami małym dzieciom. Ilustracje są proste, ale urzekające. Zresztą chyba nie ma co więcej opowiadać – jak już wspomniałam na początku, rodzicom Pucia przedstawiać nie trzeba.
Ostatnio zrobiło się dosyć głośno o serii, bo w książeczce, która ukazała się jako pierwsza, czyli "Pucio uczy się mówić", wprowadzono w kolejnych wydaniach zmiany. Autorka pod wpływem próśb od oburzonych rodziców zmieniła ilustrację i część opowieści. Pucio i Misia (jego siostra) razem z mamą robili w sklepie zakupy. Dziewczynka miała swój oddzielny koszyk, do którego włożyła muffinkę, a narrator w jednym z fragmentów pyta czytelnika: "Co kupuje Misia?". "Babeczkę" powinien powiedzieć maluch. To ma być prosta odpowiedź, jaką uzyska od dziecka rodzic czytający opowieść.
Rodzice byli jednak oburzeni, że dziecko samo decyduje na zakupach i wkłada do swojego koszyka czekoladową babeczkę. Ja wiem, że książka podaje prostą gotową wiedzę, przez co czasem zwalnia rodziców z opowiadania na różne pytania, które zadają kilkulatki. Ale do głowy by mi nie przyszło, że to, że bohaterka książki kupuje w sklepie babeczkę, to projektowanie dziecku szkodliwych wzorców i uczenie, że słodycze są dobre. A takie zarzuty wobec pisarki wysunęli czytelnicy, a raczej rodzice maluchów. Pokolenie, które zostało uczulone na to, że dzieci są coraz bardziej otyłe, że nie powinny jeść słodyczy i że zamiast słodkiej drożdżówki powinny do śniadaniówki wybierać garść pokrojonej papryki i marchewki.
Z wszystkim tym się zgadzam, nie chcę tu podważać tego, że zdrowe żywienie i zbilansowana dieta dziecka to podstawa prawidłowego rozwoju malucha. Bardziej czuję się zniesmaczona tym, że rodzice aż tak negatywnie zareagowali na niewinną babeczkę w koszu na zakupy. W nowej, poprawionej, wersji babeczkę zastąpiono butelką wody mineralnej.
Rozumiem, że wielu z nich uważa, że dzieci nie powinny jeść słodyczy. Najczęściej takie przekonanie wynika z troski o ich zdrowie. Ale czy nie uważacie, że to – kolokwialnie rzecz ujmując – trochę przegięcie? Ktoś przeciwny bagatelizowaniu problemu może powie, że jedna bułeczka jest niegroźna, ale od niej najczęściej się zaczyna i powoli, powoli dziecko staje się coraz bardziej uzależnione od słodyczy i cukru. Tylko wydaje mi się, że u tak małego dziecka, to jednak od jego rodziców zależy, co maluch zje. I jeśli raz da mu czekoladową babeczkę do zjedzenia, nie oznacza to, że dziecko będzie codziennie jadło tonę słodyczy.
Poza tym jestem zdania, że jeśli czegoś całkowicie zakazujemy, to staje się to zakazanym owocem, który przecież smakuje najlepiej, prawda? Wiadomość o tej zmianie genialnie komentowały matki na Facebooku. Wśród komentarzy pod postem na stronie wydawnictwa, można było przeczytać (pisownia oryginalna – przyp. red.):
"Sama, posiadając dwójkę dzieci, uważam, że to wszystko idzie w złym kierunku... I możecie mnie tu zlinczować, ale babeczka jeszcze nikomu nie zaszkodziła... Dzieci mają poznać cały świat, ze wszystkimi aspektami, to samo dotyczy się tego, co jest zdrowe, a co nie. Zadaniem opiekuna jest wytłumaczenie dziecku jak to wszystko działa, w szczególności jak zobaczy coś co nie jest właściwym zachowaniem w opinii rodzica.. Moim zdaniem zmienianie treści książki jest lekką przesada.. Jedne dzieci jedzą słodycze, inne nie, jak te drugie zobaczą w książce jedna malutka babeczkę, ich świat nie legnie w gruzach. Nie musimy być cały czas idealnymi matkami, serio! Nie dajmy się zwariować".
Inna mama dodała: "Ja chce, zeby moje dziecko marzyło o tym, kim zostanie w przyszłości albo co zwiedzi itd, a nie ze jak się wyprowadzi z domu to bez stresu zje czekoladę. Poza tym jak ktoś twierdzi, ze na podstawie książki dzieci zmienia nawyki żywieniowe wpojone w domu, no to chyba nie problem książki. Idąc tym tropem, może w biały dzień witryny cukierni powinny być zasłoniete? I odkryte w nocy jak dzieci śpią? I w sumie lodziarni, budki z goframi, i w marketach, albo w ogóle zakażmy dzieciom robić z nami zakupy l, bo uwaga! W sklepach są batony".
Jestem podobnego zdania. Wychowując dzieci, uważam, że najważniejszy jest umiar – by dziecko spróbowało czekolady czy drożdżówki, ale równocześnie z taką samą chęcią sięgało po warzywa i owoce. Nie uda się dojść do takiego stanu rzeczy, całkowicie zakazując dzieciom słodyczy i udając, że one nie istnieją. I dodatkowo zastępując je czymś z zupełnie innej kategorii, bo zrozumiałabym jeszcze, gdyby babeczkę zastąpiło jabłko czy paczka orzechów. Ale nie woda, która dodatkowo jest w plastikowej butelce i uczy dzieci, że ekologia nie jest istotna i możemy produkować góry plastiku, pijąc wodę butelkowaną.
Zakazując dzieciom słodyczy, udając, że nie istnieją, pokazujemy im, że to, co zakazane, będą mogły dostać dopiero wtedy, gdy same zaczną o sobie decydować. Stąd prosta droga do tego, by borykać się z zaburzeniami odżywiania. Stąd też dorośli, którzy zajadają stres i marzą o pizzy i lodach, "bo są dorośli i już im wolno je jeść zawsze wtedy, gdy tego zechcą". Czy to dobra droga w wychowywaniu dzieci, o których już teraz mówi się, że są jednymi z najbardziej otyłych w Europie?
Wiem, że to usunięcie babeczki miało pomóc, by uczyć dzieci zdrowego odżywiania, lepszych wyborów żywieniowych. Ale likwidowanie jej z koszyka sklepowego to według mnie nie jest dobry kierunek. To tylko jeden z przykładów, zmian w nowej wersji "Pucia" jest więcej.
Rodzice, trochę zdrowego rozsądku, bo jeśli całkiem zakażecie dzieciom jedzenia słodyczy czy ogólniej – cukru w jakiejkolwiek postaci, to w głowie dziecka ten demon stanie się zakazanym owocem, którego dziecko za wszelką cenę będzie chciało spróbować. Żadna skrajność nie jest dobra w życiu, warto czasem poszukać złotego środka i złagodzić nasze przekonania – dla dobra dzieci.
Czytaj także: https://mamadu.pl/161992,ile-cukru-moga-jesc-dzieci-wytyczne-who-i-praktyka-rodzicielska