Jest takie powiedzenie, że do wychowania dziecka potrzeba całej wioski i jest w tym nieco prawdy. Bo z cennych porad innych mam i doświadczonych babć każda z nas korzysta każdego dnia. Z drugiej strony większość z nas obecnie żyje w rodzinach nuklearnych, a wielopokoleniowość pod jednym dachem spotyka się coraz rzadziej. Czy wychowanie dzieci samodzielnie bez pomocy babć i cioć jest znakiem naszych czasów?
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Rodzina nuklearna to model rodziny, w której pod jednym dachem mieszkają tylko rodzice i dzieci, a kontakt z innymi członkami rodziny jest ograniczony.
W takim modelu rodzinnym obecnie funkcjonuje większość z nas z racji migracji zarobkowej, z powodów edukacyjnych itp. To rzeczywistość, która zastąpiła wielopokoleniowość.
Kiedyś kobiety przy wychowaniu dzieci korzystały z doświadczeń starszych pokoleń, dziś zamieniamy to na media i pomoc lekarzy - nie oznacza to, że współczesny model jest lepszy lub gorszy, jest po prostu inny.
Jedno pokolenie w jednym domu
Termin "nuklearna rodzina" spotkałam stosunkowo niedawno, nadal nie jest to pojęcie, które powszechnie jest znane. Chociaż tak naprawdę pochodzi z socjologii i nazywa zjawisko, które obserwujemy właściwie każdego dnia. Bo nuklearna rodzina to model małej rodziny, w której we wspólnym domu mieszkają tylko rodzice i dzieci. To mama, tata i dzieci, którzy z babciami, dziadkami, ciociami i wujkami widują się tylko od święta i dość rzadko. To właściwie wiele par z dziećmi, które np. mieszkają w Warszawie czy innych dużych miastach – część z nich przyjechała do stolicy jako młodzi ludzie, by zacząć studia i pracę, a potem tak już zostali – z dala od najbliższej rodziny: mamy, taty często rodzeństwa.
W dzisiejszych czasach taki model jest bardzo powszechny – większość moich znajomych w nim funkcjonuje, bo migracja w kraju jest spora, młodzi ludzie wybierają większe miasta do życia, zostawiając w mniejszych miastach i wsiach najbliższych. Z drugiej strony, jeszcze ok. 20-30 i więcej lat temu, najpopularniejszym modelem była rodzina wielopokoleniowa. Często w jednym domu mieszkało 2-3 rodzeństwa z małżonkami i dziećmi, z nimi rodzice czy dziadkowie. Tak było oszczędniej, wiązało się to też z uwarunkowaniami społeczno-gospodarczymi i kulturowymi. Teraz rodzina nuklearna to typowy model, szczególnie w większych miastach.
Rodzina nuklearna gorsza niż wielopokoleniowa?
Obserwując wiele znanych mi rodzin i opierając się na wynikach różnych badań, można stwierdzić, że rodziny, które składają się tylko z rodziców i dzieci, i które nie utrzymują na co dzień kontaktu z resztą rodziny, są bardziej narażone na negatywne skutki samodzielnego wychowania. Wśród nich są:
zmęczenie i przeciążenie rodziców
częstsze konflikty
brak dostępu do różnych wzorców, które wynikają z wielopokoleniowości
zbyt mały kontakt z rówieśnikami
zbyt duże skupienie na dzieciach
nadopiekuńczość, która hamuje rozwój dziecka.
Często rodzice, którzy żyją w takim modelu rodziny, są zdani wyłącznie na siebie – nie mają pomocy babci czy cioci, która mieszka na drugim końcu Polski. Samodzielnie muszą sobie radzić z problemami, z którymi każdy rodzic spotyka się, wychowując dziecko. Są tacy, którzy nie mają nawet możliwości zasięgnąć porady mamy czy babci w kwestiach związanych z rodziną, w których chciałby się poradzić kogoś bliskiego.
Efektem jest częstsze korzystanie z pomocy mediów oraz specjalistów (kiedyś tych porad pierwotnie udzielali starsi, bardziej doświadczeni członkowie rodziny), co absolutnie nie jest negatywnym skutkiem. Ale mniej korzystnym efektem jest za to zjawisko rodziców-helikopterów. Wszystko dlatego, że rodzice większość czasu poświęcają dzieciom, co często niestety prowadzi do nadopiekuńczości.
Skutkuje to negatywnym wpływem na rozwój dziecka, które jest zależne od rodzica, nie jest nauczone samodzielności. Ma również mniejszy kontakt z rówieśnikami, bo nie wychowuje się z kuzynami i rodzeństwem ciotecznym, a tylko ogranicza się do rodzeństwa, koleżanek i kolegów poznanych w szkole czy na zajęciach dodatkowych.
Współcześni rodzice czerpią z innych źródeł
Według badań Parsonsa, który zajmował się socjologicznym ujęciem rodziny nuklearnej, rodzina ma 3 funkcje: socjalizacji pierwotnej, prokreacji i stabilizacji osobowości dojrzałej. Oznacza to, że dziecko w domu uczy się ról społecznych, wykonuje zadania przydzielone mu przez członków rodziny, "uczy się życia", bo dom jest dla niego podstawową jednostką społeczną. Nie oznacza to, że rodzina nuklearna jest w czymś gorsza – w takim modelu rodziny, w którym przecież coraz więcej z nas funkcjonuje, przestaje mieć rację bytu pojęcie o mądrości starszyzny, nie korzystamy już z rad i doświadczeń mam i babć.
Często jest też tak, że ich wiedza i doświadczenia nie są już aktualne, więc i tak sami rezygnujemy z tych wzorców i radzenia się starszych. Anna Kwak w swojej pracy "Od rodziny nuklearnej Talcotta Pasonsa" zaznacza, że w XXI wieku: "Rodzina staje się pojęciem 'worek', pochłaniającym wszystko, co tylko przypomina bliski czy nawet mniej bliski układ". Bo nagle rodziną jest przyjaciółka i jej dzieci, "ciocia" ze żłobka lub niania, z którą dzieci są dużo bliżej niż z własną babcią.
To po prostu inny model, nie znaczy, że gorszy, tylko pokazujący, że czasy się zmieniają, że gospodarka i polityka doprowadzają do zmian, które zachodzą w rodzinach i ten model przestaje być już taki oczywisty. I choć faktycznie rodzina wielopokoleniowa miała wiele plusów, to w rzeczywistości nuklearne rodziny funkcjonują tak samo dobrze – to, co czerpały wcześniej od poprzednich pokoleń, teraz czerpie się z innych źródeł: lekarzy, mediów i tych, którzy formalnie rodziną nie są (znajomych, przyjaciół itp.). A wy, w jakim modelu rodziny wychowywałyście się, a w jakim wychowujecie swoje dzieci?