Jestem dziewczyną z małego powiatowego miasta niedaleko Warszawy. Gdy skończyłam szkołę średnią, poszłam na studia i zaczęłam podbijanie stolicy. Przez kilka kolejnych lat studiowałam, uczyłam się zawodu dziennikarki i redaktorki. Gdy jednak przyszedł moment, w którym z partnerem zdecydowaliśmy się na założenie rodziny, naszym pierwszym krokiem do tego była wyprowadzka.
Zdziwicie się i zapytacie czemu? Przecież duże miasto to szerokie horyzonty dla dziecka. Ogrom kultury i sztuki, pełno lekarzy specjalistów, najlepsze placówki edukacyjne. Szeroki wybór zajęć dodatkowych, możliwość szybkiego dojazdu na lotnisko czy dworzec i w ciągu paru godzin można być w zupełnie innym miejscu na świecie. Ogrom rozwiązań, perspektyw, horyzontów. A przecież każdy z nas chce dla dziecka jak najlepiej, staramy się je wychować tak, by miało w życiu jak najwięcej możliwości.
Tak, to wszystko jest prawdą. Ale myśląc o rodzinie i wychowywaniu dzieci, ja zawsze miałam poczucie, że wolałabym to zrobić w swoim mieście rodzinnym. Być może dlatego, że mam szczęście mieszkać w miejscu, które leży niedaleko od Warszawy i zawsze gdy potrzebuję skorzystać z możliwości stolicy, to w niecałą godzinę mogę do niej dojechać? A może z kilku jeszcze innych powodów.
Jedną z przyczyn, dla których zdecydowałam się na powrót do miasta rodzinnego, jest rodzina właśnie. Jestem blisko związana z rodzicami i rodzeństwem, które też tu mieszka. Dzięki temu spotykamy się często, zawsze mam kogoś, kogo mogę poprosić o zostanie nawet na pół godziny z dziećmi. To jednak dobre dla zdrowia psychicznego i związku, kiedy można z mężem raz na jakiś czas wyrwać się na kolację na mieście bez dzieci i nie musieć kombinować z nianią czy nawet mamą, ale taką, która meszka w zupełnie innej dzielnicy.
Mogę zadbać dzięki temu o bliskie relacje moich synów z dziadkami, a nawet pradziadkami. Mogę po przedszkolu zabrać dzieci na spacer, lody czy plac zabaw, bo gdy kończę pracę, nie muszę ponad godzinę wracać z niej, stojąc w korkach. Jest tu duży wybór szkół i przedszkoli, które mają naprawdę świetną renomę, bo wielu dobrze wykształconych nauczycieli także decyduje się na pracę w swoich rodzinnych stronach.
Mam to szczęście, że mogę sporo czasu pracować zdalnie, więc dojazdy do biura nie zajmują mi połowy dnia, a gdy muszę lub chcę się tam udać, jest to na tyle blisko, że z tym również nie ma problemu, bo samochodem jadę do pracy tyle, ile bym jechała w Warszawie komunikacją miejską z jednej dzielnicy do drugiej. Jeśli będę musiała pracować codziennie po 8 godzin w biurze, również będzie to w porządku, bo będę miała na miejscu mamę, tatę lub babcię, którzy odbiorą moje dzieci ze szkół i przedszkoli.
Małe miasteczka i wsie kojarzone są z tym, że to dziury zabite dechami. Ostatnich kilkanaście lat pokazało jednak, że samorządy robią naprawdę niezłą robotę – w powiatowym mieście z 20 tysiącami mieszkańców jest kino, teatr, galeria obrazów, możliwość wielu zajęć dla dzieci: artystyczne, sportowe, techniczne. Na basenie nauka pływania, w szkołach językowych kursy języków obcych z native speakerami. Wiem, że być może to bańka, w której żyją ludzie z centralnej Polski.
Tu, jeśli czegoś brakuje, wsiada się w samochód czy pociąg i za chwilę jest się w Warszawie, która oferuje to, czego w mniejszym mieście nie ma. Ale te małe miasta spełniają coraz więcej potrzeb, więc hasło o szerszych horyzontach przestaje mieć rację bytu. Jedyne, z czym czasem bywa trudniej, to opieka medyczna, szczególnie w ramach NFZ.
Wielu specjalistów woli dojeżdżać do klinik i gabinetów w Warszawie – ja sama z dzieckiem również często jeżdżę – bo nie ma dostępnego na "cito" alergologa, ortopedy czy genetyka. Ale podstawowa opieka medyczna jest naprawdę niezła, plus to, że w małym mieście szybko wśród znajomych można z poleceń się zorientować, kto jest najlepszym lekarzem, do którego warto zapisać siebie lub dziecko.
Powrót do małego miasta zrodził też frustrację. Bo nagle się okazało, że nie ma w środku nocy na wyciągnięcie ręki tylu rozrywek czy całodobowego marketu. Ale są to rzeczy, które akurat mi nie przeszkadzały aż tak, bo byłam na etapie życia, w którym zamiast dyskotek czy całodobowego sklepu, bardziej zależało mi na śnie w ciszy i spokoju i miejscu, do którego dojdę na spacer z wózkiem w ciągu dosłowne 5 minut.
Tego w Warszawie nie miałam, bo żeby dojechać do Łazienek Królewskich komunikacją miejską, musiałam poświęcić na to ponad 30 minut. A za oknem w każdej z dzielnic, w których mieszkałam podczas studiów, słychać było za oknem szum torów i charakterystyczny dzwonek tramwaju, w którym można się oswoić, ale nie był mi on niezbędny w budowaniu wspomnień z młodości mojego dziecka. Nie zrozumcie mnie źle - nie neguję tego, że ktoś woli się właśnie na odwrót: wyprowadzić do miasta dla dobra i rozwoju dzieci. To też jest dobre, bo każdy ma inne potrzeby.
W małym mieście żyje jednak się wolniej i to dla mnie obecnie jest priorytetem. Nie ma tego pędu. Chociaż ja jeszcze 5 lat po wyprowadzce nadal pędzę, jak w podziemiach przy Centralnym, to wszyscy dookoła mają na wszystko czas. I łatwiej jakoś spojrzeć do góry, zobaczyć drzewa, czyste niebo i zauważyć drobiazgi, na które w dorosłym pędzącym świecie rzadko kiedy mamy czas.
Czytaj także: https://mamadu.pl/163708,proste-zabawy-jak-na-wakacjach-na-wsi-takie-najlepiej-wspieraja-rozwoj