Rozdanie świadectw za nami, ale emocje wciąż nie opadły, zwłaszcza wśród rodziców. Bo kiedy jednym szczycą się, że dziecko, takie bez poganiania i pilnowania przy lekcjach ma świadectwo wystarczające, inni zaczynają wstydzić się pokazać świadectwo latorośli z lampasem... Czy tylko mi się wydaje, że ten świat oszalał?
Reklama.
Reklama.
Szkolne oceny to dziwny twór
W dłuższej perspektywie te cyferki zupełnie nic nie znaczą. Na żadnej rozmowie o pracę nikt mnie nie zapytał, czy miałam jakieś świadectwo z lampasem, szczerze mówiąc, sama nie pamiętam.
Te leżą gdzieś u rodziców w rodzinnym archiwum, z ciekawości zajrzę tam przy okazji. W domu nikt nie sprawdzał mi lekcji. Uczyliśmy się z bratem nieźle, nie pamiętam żadnego stypendium od premiera i pochodów z kwiatami, ale też nie było większych trudności.
Czasem czytam, że nauczyciel wszystkim niezależnie od zaangażowania i zdobytej wiedzy stawia 6. Albo przeciwnie, że pani od plastyki ocenia talent, więc choćby dziecko nie wiem, jak się starało, to nie jest w stanie mieć na koniec roku więcej niż 4, jeśli maluje raczej średnio.
Jedno i drugie jakoś mi nie leży. Bo oczywiście, że o te oceny z piątej klasy podstawówki nikt ich nigdy nie zapyta, ale jednak jeśli są uczciwie zdobyte, to o czymś świadczą.
Trochę jak premia za wyniki w pracy. Piszę w swoim imieniu, jak ja to widzę i oceniam. Bo gdyby w szkole nie było ich wcale, to biorę taką szkołę bez stopni i presji w całości, jednak skoro są - lubię wierzyć, że są uczciwe. Bo nie oszukujmy się, ale to świadectwo z ósmej klasy wciąż ma znaczenie w wymarzonym ogólniaku, a maturalne na przyszłej uczelni.
Nic mądrzejszego dla weryfikacji poziomu wiedzy kandydata w polskim i mocno kulawym systemie oświaty nie wymyślili. Test, egzamin, matura - mogą nie dać pełnego obrazu, bo ktoś może mieć gorszy dzień, gorączkę albo trafić naprawdę pechowo na zestaw zagadnień, których akurat nie lubi.
To świadectwo pozwala spojrzeć na kandydata szerzej. Może tylko w moim pluszowym świecie tak to działa, ale chcę w to wierzyć.
Rozdanie świadectw w mediach społecznościowych
W tym roku po rozdaniu świadectw przeczytałam w mediach społecznościowych, że rodzice i ci słynni, i ci zupełnie zwyczajni są dumni ze swoich dzieci. Super, fajnie to czytać, ja ze swoich też jestem i to nie tylko w ostatnim dniu roku szkolnego.
Jednak w przeważającej większości byli dumni, bo dziecko nie ma paska na świadectwie, bo nikt go nie cisnął, nie pilnował, nie zmuszał do czytania 100 książek...
Swoich też nie zmuszałam, nie cisnęłam. U nas w domu dużo się czyta. Nikt nad dziećmi z batem nie stoi, lubią, to czytają. Jest to dla nich naturalna czynność. Sami ogarniają sprawy szkolne, nikt ich nie zmusza do poprawiania stopni, sprawdzam tylko wypracowania, tylko jak poproszą. Mąż tłumaczył najstarszemu dzielenie pisemne, bo akurat był chory, jak było w szkole. Tyle.
No i pojawia się zgrzyt, bo nanieśli tych pasków. Nie powiem, duma mnie rozpiera, bo w sumie czemu nie. To namacalny dowód tego, co każdy rodzic wie - moje dzieci są najmądrzejsze na świecie. Tylko czy wypada o tym pisać, pokazać?
Skoro w podprogowym przekazie czytam, że czerwony pasek to świadectwo nietego, że dzieci są zdolne i same pracowały na swoją wiedzę, a w gratisie zgarnęły dobre stopnie, tylko tego, że ostatnie 10 miesięcy spędziły zamknięte z książkami w samotni?
Nagle lampas to wstyd?
Nie bardzo mi się to spina. Jedna gwiazda pisze, że córka paska nie ma, ale ładnie rysuje i pięknie śpiewa, no i oczywiście jest szalenie dumna - nie dziwi mnie to, bo wiadomo, że duma i miłość rodzica od stopni nie zależy. Inna pokazuje cenzurkę syna, odsłaniając kilka dostatecznych i zapewniając, że stopnie nie mają dla niej znaczenia - nie dziwi mnie to.
No i u blogera dowiaduję się, że te piątkowe dzieci dziś się cieszą, ale i tak będą pracować u trójkowych, inny pokazuje swoje świadectwo pełne "dopuszczających". No i ludzie pod tym wszystkim piszą różnie, ale najczęściej dowiaduję się, że brawo za odwagę, żeby tak świadectwo bez paska pokazać.
Zastanawiam się, czy wszechświat nie próbuje mi dać znać, że moje dzieci, które zgarnęły, co się dało, to jednak powód do schowania świadectw na dnie szafy? Żeby ktoś czasem nie pomyślał, że wywarłam na nich presję? Przecież nie wychowuję perfekcjonistów, daję im tyle swobody, ile się da i nawet na dodatkowy angielski nie chodzą.
Myślę, że takich rodziców jest więcej. I tych zdolnych i ambitnych dzieci, które zwyczajnie są żądne wiedzy, też jest dużo. I nagle dowiadują się, że ich ciężka praca albo uzdolnienia nic nie znaczą. Ich oceny nie mają znaczenia, a dowodem odwagi jest pochwalenie się gorszymi wynikami. Nie zgadzam się. Znaczą.
Nie popadajmy w paranoję
Mamy dziwne tendencje do popadania w skrajności. We wszystkim. Ktoś jest za gruby albo za chudy, za wysoki albo za niski, uczy się za dobrze albo za słabo, ma za duży dom albo za mały, samochód drogi to na pokaz, wysłużony to biedak. Czy w dzisiejszym świecie istnieją jakiekolwiek normy, które kogokolwiek są w stanie usatysfakcjonować? Czy zawsze musimy być za bardzo albo nie dość?
Lubimy oceniać, mierzyć własną miarą, zaglądać innym do kieszeni, łóżek i domów. Lubimy sobie pogadać, że ktoś to na pewno... No właśnie, skąd my mamy tę pewność, że coś jest tak albo inaczej? Chciałoby się powiedzieć: byłeś? widziałeś?
Cieszę się, że tak wielu rodziców mówi, że są dumni z dzieci, cieszę się, że nie tylko z ich ocen, ale z tego, jak się rozwijają, jak idą naprzód. Cieszę się, że dostrzegamy ich mocne i słabe strony, że wspieramy, kibicujemy, doceniamy starania. Ale mam taką refleksję - pozwólmy innym robić to samo. Nawet jeśli ich dzieci miały lampasy na świadectwie. ;)