Zrobiło się ciepło i na placach zabaw wreszcie widać jakieś dzieci z rodzicami. A razem z nimi naręcza zabawek, wielkie torby akcesoriów i nic, co dzieciom na placu zabaw jest niezbędne. Pozwólcie się dzieciom bawić, jak chcą, a nie robicie wyścig szczurów i podtykacie im coraz to droższe i bardziej wymyślne gadżety.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Zrobiło się ciepło, na placach zabaw całe rodziny, a rodzice, zamiast dać się dzieciom pobawić, podtykają im zabawki i organizują czas na siłę.
Byłam świadkiem sytuacji, gdy mama z torbą wypchaną zabawkami podtykała dzieciom coraz to nowe zabawki, a maluch wolał bawić się patykiem w piaskownicy.
Od pokoleń najlepszymi dziecięcymi zabawkami były patyki, kamienie i piasek. Pozwólmy naszym dzieciom na taką zabawę, na jaką mają ochotę.
Nie uważam się za minimalistkę, jeśli chodzi o dziecięce zabawki. Moje dzieci mają zarówno drewniane klocki i układanki w duchu Montessori, puzzle i układanki rozwijające mózg, jak i plastikowe tory samochodowe, które są zapewne chińskim plastikiem.
Ale jednak jest we wszystkim jakiś umiar i zawsze, gdy ktoś pyta mnie o to, co kupić dzieciom na święta czy urodziny, odpowiadam, że zależy mi na tym, żeby to były rzeczy dopasowane do ich wieku, bez taniego "badziewia", fajnie jak są drewniane.
I jeśli ktoś chce kupić kolejną grającą i włączającą się samą w środku nocy zabawkę, to lepiej, żeby kupił nowe ubranko lub nie kupował nic. W weekend spędziłam na miejskim placu zabaw przez dwa dni kilka godzin i mam pewne obserwacje co do tego, czym się bawią dzieci i co na to ich rodzice.
"Majdan" zabawek na placu zabaw musi być
Zawsze wydawało mi się, że plac zabaw to miejsce, gdzie dzieci przychodzą, by pobawić się na sprzętach tam dostępnych, ewentualnie posiedzieć w piaskownicy z wiaderkiem i łopatką, którą przynoszą sobie z domu. W taki sposób zawsze z placu zabaw ja i moje dzieci korzystamy. Jeśli tylko pogoda i czas na to pozwalają, to idziemy na miejski plac, by dzieci pobiegały, powspinały się, zmęczyły i wykorzystały zapasy energii.
Zabawa tam to przecież świetny trening motoryki, umiejętności ruchowych, ale też i społecznych. Bo przecież czasem trzeba kogoś przepuścić, przeprosić, a można też znaleźć nowe znajomości. Rodzice pilnujący na placach zabaw dzieci wspominają także, że czasem można porozmawiać z kimś w podobnej rodzicielskiej doli, wymienić się poglądami czy po prostu na luzie porozmawiać o dzieciach.
Gdy jednak widzę matki, które przychodzą z wózkami, wielkimi torbami wypchanymi po brzegi naręczem zabawek czy ogromnymi zestawami do piasku, czasem się zastanawiam, po co to komu. Niosą to na ramionach albo przyczepione do wózków niczym tragarze, którzy niosą pół swojego dorobku na plecach. A dziecko ochoczo biegnie i bawi się na placu zabaw tym, co i tak już jest dostępne.
Albo siada z dużym zestawem łopatek i foremek, ale po 5 minutach zabawy porzuca je na rzecz kamieni i patyka. A matka chodzi i zbiera te nieużywane zabawki, i taszczy je z powrotem do domu. A czasem najlepszą zabawką jest właśnie ten patyk, małe rączki ubrudzone piaskiem i kilka kamyków. Tak jak w "Kubusiu Puchatku", gdy miś z przyjaciółmi bawili się w misie-patysie wrzucane z mostu do wody.
Slow parenting, czyli dajcie dzieciom bawić się po swojemu
Z moich obserwacji wynika, że rodzice i rodzina podsuwają dzieciom coraz to nowe, najwymyślniejsze zabawki, które widzą w kolorowych reklamach i "teraz, natychmiast" chcą je mieć. A dziecko bawi się nimi przez chwilę i zapomina, mimo że wcześniej marzyło o nich przez 2 tygodnie. Nie mówię, żeby nie kupować dzieciom zabawek wcale – jak sama wspominałam, w moim domu także pełno jest klocków, samochodzików i puzzli.
Ale fajnie byłoby postawić na jakiś umiar i pozwolić dzieciom na placu zabaw na korzystanie z tego, co na miejscu jest dostępne. Zamiast tego widzę rodziców, którzy biegają z jakimiś dziwnymi urządzeniami do robienia baniek, latają dronami i próbują namówić dzieci do zabawy rzeczami, które przynieśli ze sobą w wielkich torbach. Niech dzieciaki bawią się tak, jak one same tego chcą i czują.
Nie podtykajcie im miliona zabawek, które przyniesiecie ze sobą. Nie miejcie wyrzutów, że wasz maluch grzebie w ziemi patykiem, gdy obok jakieś dziecko bawi się wypasionym zestawem do piasku. Być może ten patyk, kamień i piasek, są dla niego fajniejszą atrakcją, pozwalają mu się czegoś nauczyć, rozwinąć wyobraźnię i kreatywność. Nie ma co na siłę uszczęśliwiać malucha, który sam znajduje sobie zajęcie.
Takie podtykanie dziecku zabawek i namawianie go na zabawę inaczej niż on chce ma na celu chyba bardziej sprostać ambicjom rodziców, bo dzieciaki często naprawdę niewiele potrzebują. Mój 4-letni syn np. przez ponad godzinę na placu zabaw kopał w piachu z kolegą, z którym z patyków budowali fort i dookoła kopali fosę. Obok leżał zestaw łopatek, grabek i foremek, na które chłopcy nawet nie spojrzeli, bo więcej radości mieli z tego, żeby kamienie i patyki pasowały do ich wizji budowli.
Czy to nie jest trochę nurt slow parentingu, w którym nie najważniejsze jest "mieć", tylko "być"? Ten patyk i kamień to odwieczny symbol dzieciństwa – my i nasi rodzice tak samo używaliśmy ich do zabaw, traktowaliśmy jak miecze, różdżki czy wędki. Teraz każdego z nas stać na jakieś zabawki dla dzieci, robimy z tego wyścig, kto ma lepsze i droższe i każdy podtyka dzieciom całe wory zabawek na placu zabaw, zamiast dać im rozwinąć wyobraźnię i sprawić, że patyk będzie pistoletem, a kupka z piachu twierdzą nie do zdobycia.