Długie włosy są atrybutem kobiecości. Słyszałyście kiedyś to hasło? Brzmi niewinnie, dopóki nie uświadomimy sobie, że w ten sposób uważamy, że by być atrakcyjną kobietą, należy wyglądać tylko w konkretny sposób. A jeszcze gorzej, jeśli ten sposób narzucamy małym dziewczynkom. Napisała do nas Magda, której mąż zabrania córce ścinania włosów. To jego prawo jako rodzica czy przesada?
Pamiętam, że do mojej szkoły chodziła dziewczynka, której wszystkie zazdrościłyśmy włosów. Jasny blond, proste, długie za plecy, marzenie każdej dziewczynki. Jakie było nasze zaskoczenie, a nawet rozczarowanie, gdy pod koniec gimnazjum ścięła je praktycznie na chłopaka.
Okazało się, że chciała to zrobić od dawna. Nienawidziła swoich pięknych włosów, bo nie były tak naprawdę jej. Rodzice zabronili jej ich ścinania, bo tylko w nich wyglądała, "jak dziewczyna".
Coś, co było dla mnie obiektem zazdrości i marzeniem, nagle okazało się tylko kolejnym przymusem ze strony rodziców. Nie wiedziałam wtedy, jak bardzo związanym z byciem kobietą i ile razy usłyszę jeszcze, czym dla kobiety są włosy.
Ta historia przypomniała mi się po liście Magdy, której mąż uznał, że ich córeczka "powinna mieć długie włosy".
List czytelniczki
Lena ma 7 lat i oczywiście uważana jest za śliczną dziewczynkę. Mam zresztą wrażenie, że jest do takich komplementów tak przyzwyczajona, że zdziwiłaby się, gdyby ktoś dorosły tak o niej nie powiedział. Każda mama uzna, że jej dziecko jest najpiękniejsze, ale u Lenki to zasługa także długich włosów.
Włosów sięgających jej za nogi, długich prawie jak ona sama, co sprawia, że wygląda po prostu jak królewna. Jednak ci, którzy komplementują jej włosy, nie mają pojęcia, jaką batalię toczymy o nie w domu.
To znaczy ja z mężem albo niestety my z Lenką, chociaż dokładnie ją rozumiem, ale sama nie wiem, czy rodzice nie powinni przed dzieckiem być zgodni — dlatego staram się stać po jego stronie. Oficjalnie.
Lena do czasu była cierpliwa — znosiła codzienne długie czesanie, nawet jeśli zawsze jakiś kołtun kończył na szczotce. Pozwalała sobie pleść misterne warkoczyki, wpinać wsuwki, a nawet spać w piankowych wałkach, żeby na swoje urodziny mieć loczki.
Oczywiście zdarzały się o to awantury, jej płacz, niecierpliwość, ale to widziałam ja. Mąż nie umiałby zrobić jej kucyka, więc dla niego argument, że przy włosach jest dużo roboty, jest żaden.
Córka była więc cierpliwa do czasu, kiedy jej koleżanka z zerówki ścięła się na krótko. Jak to mówi mój mąż "na chłopczycę".
Lenka zaczęła zdawać sobie sprawę z tego, że w ogóle można wstawać codziennie bez konieczności wyczesywania włosów, spać dłużej, by nie robić fryzury i rzadziej je myć, co z suszeniem zajmuje czasem prawie godzinę.
Poza tym Lenka najzwyczajniej w świecie chciała być taka, jak jej ulubiona koleżanka. Poprosiła więc o taką samą fryzurę. I tu zaczęły się problemy. Mąż nie chciał o tym słyszeć.
Sam zawsze powtarzał, że kobieta powinna być kobieca. Zakładać sukienki, nosić dłuższe włosy. Mi wybacza fryzurę do ramion, ale jak twierdzi "kobietom w moim wieku (mam 42 lata) wypada". Jednak jeszcze przed ślubem nazywał moje koleżanki w krótkich włosach i ubraniach, na które dziś mówi się unisex, babochłopami.
"Patrz, jakie babochłopy, nic dziwnego, że nadal nie mają faceta". Pytam go więc nieśmiało, czy po to naszej córce włosy? Żeby za 15 lat mężczyźni się za nią oglądali? Przecież jest dzieckiem, po co mamy udawać, że to dorosła.
"Ale jest małą kobietą i musi uczyć się schludnego wyglądu" — wyjaśnia. Mówi także, że nie po to chciał mieć córkę, żeby po domu biegał mu ścięty na krótko chłopak. Tak jakby obcięcie włosów zmieniło nagle płeć Lenki? Aż boję się myśleć, co stałoby się, gdyby urodził nam się chłopak. Byłby niegodny zainteresowania ojca?
Z drugiej strony nie umiem denerwować się na męża, gdy podkreśla, że to jego ukochana córusia, że tak wygląda najładniej i tak jak jego młodsze siostry biega w warkoczykach. A nie jak te dzisiejsze dzieci — dziewczynki na krótko, a chłopaki z włosami do ramion.
Jedna z koleżanek powiedziała mi, że decydujemy za dziecko, jakby nie miało własnego rozumu — skoro Lena tak zdecydowała, to powinniśmy jej na to pozwolić. Tak uczy się, że może sama decydować o swoim ciele.
Z drugiej strony teściowa przekonuje, żeby zapuszczać jej włosy, chociaż do komunii, żeby ładnie wyglądała. Potem sama zdecyduje. A ubranka przecież też wybieram jej sama i jakoś krzywda jej się nie dzieje. Nie chcę już słuchać płaczu o długie włosy ani kłócić się z mężem. Nie wiem czy powinnam pozwolić córce na ścięcie włosów, czy stać po jego stronie — kończy list czytelniczka Magda.
Przymus działa na opak
Coś tak niepozornego, jak prośba dziecka o ścięcie albo zapuszczenie włosów, to mały krok w jego dążeniu do autonomii cielesnej. Codziennie podejmujemy masę wyborów za własne dzieci, ale pozwólmy im decydować przynajmniej tam, gdzie to dla nich bezpieczne, a nawet wskazane.
A czy dziewczynki powinny mieć długie włosy? Nic nie powinny. Nie są projektem, który zakończy się, gdy staną się "kobiecą kobietą". Są małymi ludźmi, którzy sami powinni decydować o sobie. A raczej właśnie jako dziewczynki powinny być nauczone asertywności, decyzyjności, mówienia nie. Bo na pewno znajdzie się ktoś, kto podważy ich zdanie.
Poza tym przymus zazwyczaj przynosi efekt odwrotny od oczekiwanego. Nie chcę myśleć, że Lenka niczym moja koleżanka będzie musiała czekać do szesnastych urodzin, żeby zdecydować nawet o tym, co chce mieć na głowie. Bo za to na pewno nie będzie wdzięczna swoim rodzicom. A wy co myślicie?