Magdę Mikołajczyk możecie znać jako autorkę bloga Matko Jedyna. Możecie ją znać z kabaretu, stand-upu, Być może widzieliście jej przezabawne filmiki w sieci, może widzieliście ją w telewizji, bo jak sama pisze "była już wszędzie". Ale to nadal nie wszystko. Magda jest wysokowrażliwą mamą dwóch dziewczynek, która w końcu postawiła na siebie, rzuciła pracę i skupiła się na tym, co dla niej ważne. Na "byciu dość".
Kiedy zmagasz się z depresją, nie ma recepty na poprawienie swojego nastroju. O dobrostan trzeba zawalczyć samemu.
Twoją matką nie musi być kobieta, która cię urodziła. To te sąsiadki, koleżanki, teściowa, one mogą nauczyć nas czym jest prawdziwy dom.
Bycie dość nie jest nam dane raz na zawsze, dla każdego znaczy co innego, zmiania się na przestrzeni dni. Ale zawsze trzeba walczyć, nigdy nie odpuszczaj.
Magda, co to znaczy "być dość"?
Nie mam ustalonej definicji. Ludzie często szukają w tym określeniu ujścia dla swojej frustracji. Zaczęli pisać, że są "dość zmęczeni", "dość oderwani". Szukali obejścia dla powiedzenia "nie jestem dość dobry", a to zupełnie nie o to chodzi. Często gonimy za ideałami, które tak naprawdę nie istnieją. Kiedy staramy się je dogonić, ucieka nam to, co jest ważne.
Od lat żyję z depresją. Jak czytasz poradniki, to one dużo rzeczy nazywają, pokazują, jak funkcjonują ludzie z chorobą. Ale w żadnym nie znajdziesz przepisu, jak wyjść z tego stanu. Nie znajdziesz tam porady: "jak ci źle, to usiądź w swoim ulubionym fotelu i włącz płytę Britney Spears".
Uświadomiłam sobie po latach terapii, że muszę mechanicznie zapewniać sobie dobrostan. Zawsze, kiedy w mojej głowie zaczyna dziać się coś złego, muszę tę myśl chwycić i zamienić. Zaczęłam rok temu od akcji na Instagramie "jaram się na dobre, jaraj się na dobre". Fajnie to wyszło, dużo ludzi się przyłączyło. Ale nie chciałam odcinać kuponów, więc po roku wymyśliłam nową. Właśnie z hashtagiem #jestemdość.
Pomaga ci to w akceptowaniu codzienności?
To, że jestem dość w żaden sposób, nie zwalnia mnie z pracy nad sobą. Chodzi o to, żeby ułatwiać sobie życie, ale nigdy nie odpuszczać. Zawsze warto się starać. Nawet po 20 latach małżeństwa. Piszemy sobie z mężem takie ciepłe i dobre wiadomości. Nasza relacja się zmienia i ciągle trzeba o nią dbać.
Pracujemy nad związkiem każdego dnia, wiemy, że się zmieniamy. "Dość" się samo nie zrobi. Ale warto mieć świadomość, że czasem dość będzie zrobienie zupy, mimo zmęczenia, ale innym razem masz tyle energii, że umyjesz lampy, przestawisz meble i to też jest dość. Nie ma tu stopniowania. Nie oceniam się przez pryzmat, że dziś zrobiłam dużo, to jestem dobra, a wczoraj mało, to zła. Zawsze jestem dość, tylko to codziennie znaczy coś innego.
Trochę jak trening uważności.
Zdecydowanie! Obydwie te akcje opierają się przecież na zauważaniu tego, co czuję, co się ze mną dzieje, a dopiero w drugiej kolejności na patrzeniu dalej. Warto poznać siebie.
Kiedy słyszę twoje nazwisko, natychmiast widzę słynną parodię reklamy leku przeciwbólowego, ale i "ruskiego Wolverine". Masz do siebie niesamowity dystans, zawsze tak było?
Przez wiele lat występowałam na estradzie w kabarecie. Tam ośmieszanie siebie samej, poprzez wchodzenie w różne role, było niezbędne. Nie każdy się w tym odnajdzie, ale mi bardzo pasowało to, że wchodząc w rolę, mogłam się schować. Przez wiele lat to była świetna tarcza. Leczyłam nią kompleksy, mogłam sobie pozwolić na bycie brzydką.
Teraz chyba dojrzałam, bo w tym momencie nie potrzebuję takiej skrytki.
Pamiętam taki post na twoim koncie na Instagramie, mąż napisał ci, że jesteś domem dla niego i dzieci. Jak stać się domem?
Zahaczamy tu trochę o temat, na który nie chcę mówić. Bo w moim dzieciństwie był budynek, były cegły, ale nie nazwałabym tego do końca domem. Cieszę się, że udało mi się zbudować sobie takie miejsce w dorosłym życiu, gdzie czuję się ważna i potrzebna. Czuję i słyszę, że nie tylko mi w naszym domu jest dobrze.
Nie miałam wiedzy, jak stworzyć dom, a jednak gdzieś na dnie miałam ten skrypt i się udało. Oczywiście nie wiem, jak to się skończy dla dziewczyn. Moi rodzice też, jak sądzę, postępowali najlepiej, jak umieli w tamtym momencie. Nie wiedzieli, co z tego wyniknie.
Pilnuję się jednak, żeby nie pójść za mocno w drugą stronę. To, że ja pewnych rzeczy nie dostałam, nie znaczy, że moje dzieci muszą mieć je w nadmiarze. Nie chcę być matką-kwoką, która chowa je pod skrzydłami przed światem.
Masz takie kobiety wokół, które są dla ciebie wsparciem?
Kiedyś przeczytałam w "Biegnącej z wilkami", że matka, która cię urodziła, nie musi być twoją jedyną matką. Możesz mieć na ulicy pięć sąsiadek, z którymi będziesz się czuła lepiej i to one pełnią tę funkcję w twoim życiu. Widzę wokół siebie silne i mądre kobiety, które nawet nie wiedzą, że mnie prowadzą. Czerpię od nich wiedzę, choć one nie zawsze zdają sobie z tego sprawę.
Jedną z takich kobiet jest moja ukochana teściowa, nie wiem, czy ma tego świadomość, czy nie. Ale to jest pedagożka z krwi i kości, sądzę, że wiele rzeczy zrobiła tak, żeby mnie czegoś nauczyć. Pewnie się nawet na tym nie skupiała, ale będąc dobrym rodzicem, pokazała mi, jak to się robi.
Nie znoszę gotować i nie umiem. Teraz jest trochę lepiej, ale dwadzieścia lat temu, jak teściowa widziała moją nierówną walkę w kuchni, to nigdy nie powiedziała "daj, ja zrobię" czy "tak się nie robi". Podchodziła do mnie, jak do swoich uczniów. Mówiła: "słuchaj, a może by to zrobić tak? Spróbujemy?". To było całkiem zabawne, jak uczyła się ze mną kroić cebulę, którą kroiła już od czterdziestu lat.
Magda, mam wrażenie, że jako dorosła kobieta doświadczyłaś rodzicielstwa bliskości i to zanim to było modne!
Myślę, że masz rację. Nieświadomie dałam to też moim dzieciom. Jak rodziłam starszą, tego chyba nie było jeszcze w książkach, albo ja nie dotarłam do właściwych. Ale po latach okazało się, że zrobiłam to bardzo naturalnie. To nie jest przecież jakiś wymyślony nurt.
Na tym opiera się rodzicielstwo bliskości, że czerpiemy od lat ze swojego środeczka, a teraz zwyczajnie takie podejście doczekało się nazwy.
Pozwalasz dziewczynom popełniać błędy?
Tak i bardzo bym chciała, żeby one też sobie pozwalały. One są perfekcjonistkami, zwłaszcza Nataszka lubi zaczynać coś robić i od razu to umieć. Frustruje się bardzo przy porażkach. Tak było z rowerem, nie chciała wsiadać, bo nie umiała jeździć. Często ten rower jest przykładem. Przypominamy jej, że pewnych rzeczy się trzeba nauczyć.
Staram się też mówić im, kiedy ja popełniam błąd. Zależy mi, żeby miały świadomość, że to jest normalne i żeby dawały sobie prawo do popełniania błędów.
Nataszka ma specjalne względy?
Nie, obydwie są traktowane równo. Nigdy nie robimy halo z jej choroby. Nigdy nie mówimy, że Nataszka choruje, zawsze mówimy, że zdrowieje. Ona wie, że musi na pewne rzeczy uważać, że lepiej unikać infekcji, rozumie, na czym to polega. Bardzo zależy mi na tym, żeby było normalnie.
Na blogu, Instagramie pokazujesz normalność, udowadniasz, że codzienność jest fajna.
Tak, ostatnio przeczytałam, że to wszystko jest brzydkie. To był tylko jeden komentarz, ale dużo mi uświadomił. Doszło do mnie, że część ludzi tak może postrzegać świat. Zapętliliśmy się. Kiedyś straszono nas wyretuszowanymi zdjęciami w gazetach, mówiono, że ludzie tak nie wyglądają.
A dziś ten retusz jest wszędzie. To, co oferuje nam Instagram, to wcale nie jest prawdziwe życie. Te kobiety potem się frustrują, że nie mają pastelowych drewnianych zabawek, tylko że ich dzieci łupią plastikiem z Chin o inny plastik. Tak wygląda życie, czasem na twarzy odciśnie ci się poduszka i już, tak jest.
Nie mam takiej misji, żeby zmieniać świat, ale staram się pokazywać prawdę. Jak mam fajny makijaż, to też wrzucam zdjęcie. Nie muszę nieść sztandaru zmiany, ale ludziom, którzy do mnie przychodzą, chcę powiedzieć, że normalność jest spoko. Jest dość.
Co najczęściej piszą obserwatorzy w wiadomościach?
Najczęściej dziękują, ale są też takie głosy "o, ja też bym tak chciała!". Wtedy myślę sobie: "oj, nie, nie chciałabyś" (śmiech). Mówią, że chciałyby być taką matką, myśleć jak ja, postępować jak ja. Mówię im wszystkim: bądź, rób. To nie jest coś, czego miałabym uczyć.
Nie jestem typem kołcza, ale jeśli mogę komuś pomóc, a tym bardziej, jeśli skorzystają na tym jego dzieci, to śmiało — bierzcie, jak swoje.
Mimo wszystko, traktują cię jak mentorkę.
Tak, ale to mnie trochę przestrasza. Nie mam takiej pewności siebie, żeby powiedzieć, że jakieś moje postępowanie jest na sto procent dobre i można śmiało tak robić, zawsze działa. Namawiam, żeby przepuszczali wszystko przez własny filtr i brali to, co dla nich dobre.
Po latach terapii i grzebania w sobie mam świadomość siebie. Prawdopodobnie tym się dzielę, bo czasem jedno słowo może wiele zmienić. Znów wracamy do tego skupienia. Kiedyś na sesji zapytałam moją terapeutkę: to ja teraz ciągle mam myśleć o tym, co ja myślę? (śmiech). Okazało się, że tak. Podobno na tym polega świadome życie.
Pandemia, ludzie drżą, a ty rzuciłaś w lutym pracę?
Tak. Zrobiłam to z ważnego powodu. Nie ma co ukrywać, praca dawała mi stabilizację finansową i bezpieczeństwo, ale odbierała możliwość pracy twórczej. Okazało się, że moja doba jest za krótka. Praca, blog, Facebook, Instagram, dzieci, książka, którą piszę, a chciałabym też realizować siebie, np. chodzić na jogę. Ale czasu ciągle brakowało, więc musiałam z czegoś zrezygnować.
Jestem już w takim wieku, że wiele szans zmarnowałam i tej nie chciałam przepuścić. Postanowiłam, że czas zrealizować swoje założenie o książce, a jak mi się uda, to może okaże się, że da się z tego żyć. Wtedy to będzie układ idealny dla mnie.
O czym będzie twoja powieść?
Kiedyś dzieci mnie zapytały o to samo. Zaczęłam im opowiadać, a one na to "mhy, czyli biografia wymyślonej kobiety". Powstaje naturalistyczna powieść o życiu kobiety. To nie jest lekka książka, myślę, że zaskoczy moich czytelników, którzy oczekują heheszków. A to wcale nie będzie zabawne.
A tu prawdziwe życie...
Tak i to wjeżdża na pełnej petardzie. Piszę tę książkę już bardzo długo. Nawet próbowałam sobie dać deadline, ale go nie dotrzymałam i to mnie sfrustrowało. Ustaliliśmy więc z mężem, że książka wyjdzie, kiedy będzie gotowa. Mam takie momenty, że utykam, ale wiem, że ją skończę. Zawzięłam się.
U ciebie nie brakuje trudnych tematów. Poruszasz to, co wiele osób przeszło, a boją się o tym mówić. Piszesz o złym dotyku, trudnym dzieciństwie. Czytelnicy dzielą się z tobą swoimi historiami?
Dzielą się, a ja dziękuję im za zaufanie, bo wiele z tych historii zaczyna się od zdania "mówię to pierwszy raz w życiu". Mówienie jest uwalniające, nazwanie czegoś, jest jak pęknięcie wrzodu, potem można go w końcu oczyścić. Często piszą, że nie wiedzieli, że jest nas tyle z podobnymi przeżyciami.
Wszyscy jesteśmy poranieni, czasem udajemy, że nie, albo myślimy, że nie. Wiele osób nosi w sobie poczucie winy. Choć zupełnie nie powinni, bo byli dziećmi, albo sytuacja była taka. Staram się to normalizować. Uświadamiać czytelnikom, że świat tak wygląda, że to wszystko się zdarza. Zły dotyk, alkohol, przemocowe domy, to się po prostu zdarza.