
Magdę Mikołajczyk możecie znać jako autorkę bloga Matko Jedyna. Możecie ją znać z kabaretu, stand-upu, Być może widzieliście jej przezabawne filmiki w sieci, może widzieliście ją w telewizji, bo jak sama pisze "była już wszędzie". Ale to nadal nie wszystko. Magda jest wysokowrażliwą mamą dwóch dziewczynek, która w końcu postawiła na siebie, rzuciła pracę i skupiła się na tym, co dla niej ważne. Na "byciu dość".
Nie mam ustalonej definicji. Ludzie często szukają w tym określeniu ujścia dla swojej frustracji. Zaczęli pisać, że są "dość zmęczeni", "dość oderwani". Szukali obejścia dla powiedzenia "nie jestem dość dobry", a to zupełnie nie o to chodzi. Często gonimy za ideałami, które tak naprawdę nie istnieją. Kiedy staramy się je dogonić, ucieka nam to, co jest ważne.
Pomaga ci to w akceptowaniu codzienności?
To, że jestem dość w żaden sposób, nie zwalnia mnie z pracy nad sobą. Chodzi o to, żeby ułatwiać sobie życie, ale nigdy nie odpuszczać. Zawsze warto się starać. Nawet po 20 latach małżeństwa. Piszemy sobie z mężem takie ciepłe i dobre wiadomości. Nasza relacja się zmienia i ciągle trzeba o nią dbać.
Zdecydowanie! Obydwie te akcje opierają się przecież na zauważaniu tego, co czuję, co się ze mną dzieje, a dopiero w drugiej kolejności na patrzeniu dalej. Warto poznać siebie.
Przez wiele lat występowałam na estradzie w kabarecie. Tam ośmieszanie siebie samej, poprzez wchodzenie w różne role, było niezbędne. Nie każdy się w tym odnajdzie, ale mi bardzo pasowało to, że wchodząc w rolę, mogłam się schować. Przez wiele lat to była świetna tarcza. Leczyłam nią kompleksy, mogłam sobie pozwolić na bycie brzydką.
Zahaczamy tu trochę o temat, na który nie chcę mówić. Bo w moim dzieciństwie był budynek, były cegły, ale nie nazwałabym tego do końca domem. Cieszę się, że udało mi się zbudować sobie takie miejsce w dorosłym życiu, gdzie czuję się ważna i potrzebna. Czuję i słyszę, że nie tylko mi w naszym domu jest dobrze.
Kiedyś przeczytałam w "Biegnącej z wilkami", że matka, która cię urodziła, nie musi być twoją jedyną matką. Możesz mieć na ulicy pięć sąsiadek, z którymi będziesz się czuła lepiej i to one pełnią tę funkcję w twoim życiu. Widzę wokół siebie silne i mądre kobiety, które nawet nie wiedzą, że mnie prowadzą. Czerpię od nich wiedzę, choć one nie zawsze zdają sobie z tego sprawę.
Myślę, że masz rację. Nieświadomie dałam to też moim dzieciom. Jak rodziłam starszą, tego chyba nie było jeszcze w książkach, albo ja nie dotarłam do właściwych. Ale po latach okazało się, że zrobiłam to bardzo naturalnie. To nie jest przecież jakiś wymyślony nurt.
Tak i bardzo bym chciała, żeby one też sobie pozwalały. One są perfekcjonistkami, zwłaszcza Nataszka lubi zaczynać coś robić i od razu to umieć. Frustruje się bardzo przy porażkach. Tak było z rowerem, nie chciała wsiadać, bo nie umiała jeździć. Często ten rower jest przykładem. Przypominamy jej, że pewnych rzeczy się trzeba nauczyć.
Nie, obydwie są traktowane równo. Nigdy nie robimy halo z jej choroby. Nigdy nie mówimy, że Nataszka choruje, zawsze mówimy, że zdrowieje. Ona wie, że musi na pewne rzeczy uważać, że lepiej unikać infekcji, rozumie, na czym to polega. Bardzo zależy mi na tym, żeby było normalnie.
Na blogu, Instagramie pokazujesz normalność, udowadniasz, że codzienność jest fajna.
Tak, ostatnio przeczytałam, że to wszystko jest brzydkie. To był tylko jeden komentarz, ale dużo mi uświadomił. Doszło do mnie, że część ludzi tak może postrzegać świat. Zapętliliśmy się. Kiedyś straszono nas wyretuszowanymi zdjęciami w gazetach, mówiono, że ludzie tak nie wyglądają.
Może cię zainteresować także: Sztuką jest przyjąć dziecko w całości. Dzieci to nie mini wersje rodziców
Najczęściej dziękują, ale są też takie głosy "o, ja też bym tak chciała!". Wtedy myślę sobie: "oj, nie, nie chciałabyś" (śmiech). Mówią, że chciałyby być taką matką, myśleć jak ja, postępować jak ja. Mówię im wszystkim: bądź, rób. To nie jest coś, czego miałabym uczyć.
Tak, ale to mnie trochę przestrasza. Nie mam takiej pewności siebie, żeby powiedzieć, że jakieś moje postępowanie jest na sto procent dobre i można śmiało tak robić, zawsze działa. Namawiam, żeby przepuszczali wszystko przez własny filtr i brali to, co dla nich dobre.
Tak. Zrobiłam to z ważnego powodu. Nie ma co ukrywać, praca dawała mi stabilizację finansową i bezpieczeństwo, ale odbierała możliwość pracy twórczej. Okazało się, że moja doba jest za krótka. Praca, blog, Facebook, Instagram, dzieci, książka, którą piszę, a chciałabym też realizować siebie, np. chodzić na jogę. Ale czasu ciągle brakowało, więc musiałam z czegoś zrezygnować.
Kiedyś dzieci mnie zapytały o to samo. Zaczęłam im opowiadać, a one na to "mhy, czyli biografia wymyślonej kobiety". Powstaje naturalistyczna powieść o życiu kobiety. To nie jest lekka książka, myślę, że zaskoczy moich czytelników, którzy oczekują heheszków. A to wcale nie będzie zabawne.
Tak i to wjeżdża na pełnej petardzie. Piszę tę książkę już bardzo długo. Nawet próbowałam sobie dać deadline, ale go nie dotrzymałam i to mnie sfrustrowało. Ustaliliśmy więc z mężem, że książka wyjdzie, kiedy będzie gotowa. Mam takie momenty, że utykam, ale wiem, że ją skończę. Zawzięłam się.
Dzielą się, a ja dziękuję im za zaufanie, bo wiele z tych historii zaczyna się od zdania "mówię to pierwszy raz w życiu". Mówienie jest uwalniające, nazwanie czegoś, jest jak pęknięcie wrzodu, potem można go w końcu oczyścić. Często piszą, że nie wiedzieli, że jest nas tyle z podobnymi przeżyciami.
Może cię zainteresować także: "Przystojny Żebrowski wziął sobie za żonę paskudną babę". Ola o sławie, macierzyństwie i hejcie