Rodzice nie odpuszczają. "Chcemy pomóc Panu Ministrowi w podjęciu decyzji" - deklarowali i masowo pisali listy do MEN. Teraz inicjatorzy strajku "Dzieci do szkół" publikują treść kolejnego pisma do szefa resortu edukacji. Choć MEN zapowiedziało, że dzieci wrócą do szkół, to pomysł 3 modeli wciąż budzi kontrowersje, a rodzice upominają się o zwrot pieniędzy za edukację dzieci w domach kosztem swojej standardowej pracy.
Rodzice zwrócili uwagę, że nieustannie płacą takie same podatki, które idą na edukację. Mimo że zamknięto szkoły z powodu epidemii, nikt stawek nie obniżył i nie wprowadził żadnych pensji dla opiekunów, którzy musieli się sami przekwalifikować i przejąć obowiązki nauczycieli.
Bo tak było. To rodzice w dużej mierze musieli wejść w buty nauczycieli i zmierzyć się z wysyłanymi mailowo zadaniami. "Od marca 2020 roku pozbawili Państwo moje dziecko możliwości pobierania nauki w szkole, za którą nieustannie płacę w moich podatkach, a które w związku z zaistniałą sytuacją nie zostały mi obniżone" - czytamy w liście.
Rodzice, którzy chcą powrotu dzieci do szkół od września zarzucają również szefowi MEN: "Odmawia pan normalnego funkcjonowania wszystkim dzieciom pod płaszczykiem walki z koronawirusem?".
Poniższą treść rodzice drukują, podpisują i wysyłają do MEN. Tych listów będą setki!
Treść listu rodziców do MEN o powrocie dzieci do szkół od września
"Szanowny Panie Ministrze,
Podsumowując ostatnią farsę edukacyjną do uczestnictwa, w której zostałam zmuszona, chciałabym podzielić się moimi spostrzeżeniami oraz chcę zawnioskować o pewne zmiany dotyczące Pana planów na rok szkolny 2020/2021.
Otóż od marca 2020 roku pozbawili Państwo moje dziecko możliwości pobierania nauki w szkole, za którą nieustannie płacę w moich podatkach, a które w związku z zaistniałą sytuacją nie zostały mi obniżone. Farsa zaproponowana dzieciom z nauką nie miała wiele wspólnego, o czym Pan doskonale wie, ale z jakichś nieznanych mi powodów nie chce Pan się do tego przyznać.
Pomijając brak szkolnej socjalizacji (która jak się okazało według urzędników w 2020 roku, wcale dzieciom nie jest potrzebna i całe wieloletnie badania naukowców, psychologów szlag trafił), zmuszanie dzieci do spędzania wielu godzin przed komputerem, wydaje się nieludzkie.
Czy Pan, Panie Ministrze, do tego stopnia próbuje przypodobać się, ogłupiałej przez media, frakcji społeczeństwa, że odmawia pan normalnego funkcjonowania wszystkim dzieciom pod płaszczykiem walki z koronawirusem?
To jest zadziwiające, biorąc pod uwagę fakt, że doniesienia z krajów, gdzie szkół nie zamykano, albo po zamknięciu szybko otwarto, widząc swój błąd, pokazują, że żaden wirus wśród dzieci się nie rozprzestrzenia, młodzi nie przenoszą także niczego na dorosłych.
Mało tego, być może dotarły do Pana wiadomości z Niemiec, że tamtejsi naukowcy udowadniają, że dzieci zatrzymują rozprzestrzenianie się wirusa. Więc nie jest tak, jak wmówiliście społeczeństwu, że dzieci stanowią śmiertelne niebezpieczeństwo. Jest wręcz przeciwnie. Próbuję zrozumieć, co ma na myśli Ministerstwo, zabraniając dzieciom zdobywać wiedzę. Jakie jest ukryte drugie dno…
Dlaczego o tym piszę? Dlatego, że coraz częściej słyszymy, że przedwyborcze zachwyty jak to "jest dobrze" i "otwieramy szkoły" zamieniają się na "druga fala", "nie wiemy, czy otworzymy szkoły", "nauka hybrydowa", "reżim w szkołach".
Reżim, Szanowny Panie Ministrze, to jest w Chinach czy Korei Północnej. Nie wyobrażam sobie sytuacji, że we wrześniu zamknie Pan szkoły lub uzależni Pan ich otwarcie od jakiegoś mitycznego reżimu. Co Panu da mierzenie temperatury? Dzieci często mają podwyższoną, jak pobiegają sobie po podwórku. Może podduszenie dzieci szmatami albo przyłbicami? Wierzy pan w ich skuteczność?
To ja zasugeruję ogrodzenie szkół drutem kolczastym, może wirus się wystraszy i zawróci? Śmieszne? Może, ale tak samo tragikomiczne jest zmuszanie dzieci do wielogodzinnego podduszenia, "dystansu społecznego" czy chowanie przed dziećmi pomocy naukowych, bo się zarażą. Czym? Wiedzą? Dobrymi nawykami?
Naprawdę tak Panu szkodzi fakt, że dzieci mogą wyrosnąć na dobrych, mądrych ludzi? Nie wyobrażam sobie faktu, że zamknie Pan przed dziećmi możliwości i zmusi Pan rodziców do zrezygnowania z pracy, aby edukować własne dzieci. Jaka z tego korzyść? Żadna. Niepracujący rodzic to brak haraczu w postaci podatków dla Państwa, a dodatkowo, na razie, obowiązek wypłaty przez Państwo zasiłków.
Grono klakierów krzyczących, aby zamknąć możliwość szkolnej edukacji to w większości niestety rodzice niepracujący, w wielu wypadkach na co dzień żyjący z zasiłków. Dla nich wygodne jest siedzenie w domu, gdzie "utrzymuje ich" państwo. Wtóruje im niewielka, ale głośna część nauczycieli, którym na rękę jest nie wychodzić z domów, ale comiesięczną pensję za minimalne kiwnięcie palcem chcą pobierać.
Jeśli jednak uprze się pan, aby wypełnić polecenia mocodawców i zabić polskie szkoły, to mam kilka postulatów. Przede wszystkim, Pan Minister zaocznie uznał, że mam wystarczającą wiedzę i kwalifikacje, aby uczyć moje dziecko w domu.
Miło mi, ale z tego wynikają różne obowiązki, których powinien Pan dopełnić. Do dzisiaj nie otrzymałam pensji za nauczanie mojego dziecka od 12 marca 2020 roku. Proszę też o przekazanie na moje konto części subwencji na moje dziecko, którą otrzymała szkoła.
Ja też muszę opłacać media, internet. Za coś muszę to zrobić, bo tak jak wspomniałam wyżej, z podatkowego haraczu za ten okres nikt mnie nie zwolnił. Oczywiście wszystko powinno zostać uregulowane prawnie, proszę więc o przygotowanie i podpisanie ze mną stosownej umowy na nauczanie mojego dziecka.
Proszę też o zaproponowanie właściwej pensji — zaznaczam, mam już półroczne doświadczenie w nauczaniu z dobrym skutkiem. Jako że będę zmuszona zrezygnować z mojej pracy zawodowej, pensja nie może być niższa niż ta, która obecnie otrzymuję, ponieważ straty muszą zostać powetowane.
Idąc tym torem, mam nadzieję, że Ministerstwo Edukacji nie zapomni o wydaniu mi stosownych dokumentów uprawniających mnie do nauczania dzieci i młodzieży właściwie wszystkich przedmiotów. Kiedyś, być może, szopka związana ze światową histerią się zakończy, a dokumenty pozostaną.
Udokumentują fakt przekwalifikowania mnie (nie do końca dobrowolnego) na nauczyciela i umożliwią podjęcie pracy w placówce. Mam nadzieję, że pochyli się Pan nad tym, co napisałam i mocno zastanowi nad kierunkiem, w jakim idzie teraz Ministerstwo Edukacji Narodowej. Zaznaczam, że takich osób jak ja jest znacznie więcej, więc nie może Pan udawać, że problem nie istnieje, bo zamiótł go Pan pod dywan".