– Ludzie nie myślą już o tym, że muszą dotrzeć do miejsca oddalonego o 10 kilometrów lub 10 przystanków. Myślą, że do miejsca docelowego zostało im jeszcze 50 proc. baterii w telefonie – powiedział główny autor przeprowadzonego przez CASS Buisness Schol (City University of London) badania, dr Thomas Robinson.
Na pewnym poziomie to dość oczywiste. Naładowany telefon zapewnia nam możliwość dzwonienia i wysyłania wiadomości (choćby w razie spóźnienia), płacenia (coraz częściej z domu wychodzimy bez gotówki i karty), sprawdzenia lokalizacji na mapie, podjęcia decyzji, którą trasą pojechać i jaki sklep będzie o danej godzinie otwarty. Poza tym zapewnia nam rozrywkę np. w postaci muzyki – z discmanami w kieszeni mało kto już raczej chodzi, a młodym ludziom trudno wyobrazić sobie jazdę tramwajem bez słuchawek na uszach.
Sęk w tym, że – jak twierdzi naukowiec – sama potencjalna możliwość chwilowej utraty tych udogodnień (czyli rozładowana bateria) wywołuje dyskomfort i niepokój. Pełna bateria sprawia natomiast, że jesteśmy zrelaksowani i mamy poczucie, że możemy iść dokądkolwiek i zrobić cokolwiek, a wszystko będzie pod kontrolą.
Spory udział w takim funkcjonowaniu ma FOMO (Fear of Missing Out) – lęk przed przegapieniem czegoś potencjalnie interesującego, który wpływa na kompulsywne przeglądanie np. mediów społecznościowych.
Czym jest JOMO?
Jest też drugi biegun, który dla wielu staje się coraz atrakcyjniejszy. Mowa o JOMO (joy of missing out), czyli czerpaniem absolutnej radości z bycia tu i teraz, bez wewnętrznego przymusu, żeby sprawdzić, czy gdzieś indziej jest lepiej. Bez konieczności bycia na bieżąco ze wszystkim i w wiecznej gotowości do odebrania telefonu, czy zmiany planów.
JOMO pojawia się najczęściej u wielkomiejskich trzydziestolatków, którzy są już zmęczeni tym, że muszą być zawsze i dla wszystkich dostępni i dobrze poinformowani – chociażby w pracy. Dlatego coraz więcej z nich celowo zostawia telefon w domu idąc do sklepu, wyłącza internet w telefonie na noc i włącza go dopiero po śniadaniu i porannej toalecie, decyduje się na "weekend bez telefonu".
I okazuje się, że świat się nie zawala. Ciągle jest to jednak forma walki za pomocą małych kroków, powiązana z odrobiną niepewności, że coś poważnego może się podczas naszej nieobecności online wydarzyć. Ci jednak, którzy próbują wymuszać na sobie zmiany, na pewno czują mniej niepokoju, kiedy bateria w telefonie niebezpiecznie maleje. I choć warto to praktykować – dla spokojniejszego umysłu i większej samodzielności – to może w tym przeszkadzać jedna obstrukcja.
– Odkryliśmy, że ludzie, którzy mają rozładowane baterie w swoich telefonach, są postrzegani przez innych jako nieprzystosowani do społecznej normy "bycia w kontakcie", a zatem niezdolni do bycia kompetentnymi członkami społeczeństwa – obwieścił dr Robinson.