Miłość macierzyńska, czy szerzej – rodzicielska, to uczucie głębokie, bezwarunkowe i dozgonne. A przynajmniej tego dowiemy się ze wszystkich poradników, facebookowych grup dla mamuś i memów z różowymi bobasami. W rzeczywistości większość rodziców faworyzuje jedno z dzieci, choć się do tego nie przyznaje.
Brytyjka Alisha Tierny-March, mama trzech dziewcząt i chłopca, w programie śniadaniowym "This Morning" wyznała, że jej ulubienicą jest 2-letnia Kennedie. – Kiedy Kennedie przyszła na świat, starsza dwójka była już w szkole, więc mogłyśmy spędzić te sześć godzin tylko we dwie. Mogłam też karmić ją piersią, co nie było możliwe przy młodszych córkach – powiedziała Alisha.
Przyznała, że zanim pojawiła się Kennedie, jej ulubioną córką była Harley. Najstarsza Addison, była z kolei "najtrudniejszym" dzieckiem. – Miała kolki i potrafiła krzyczeć od godziny 14. do 2. nad ranem. To była naprawdę ciężka praca – mówiła. Dodała, że kiedy w czwartej ciąży dowiedziała się, że urodzi chłopca, była "zmartwiona", bo chciała mieć kolejną córeczkę.
Gospodarze programu byli nie tyle zdziwieni, co wręcz zszokowani wyznaniem matki. Ale prawdziwe oburzenie, także wśród widzów, wywołało stwierdzenie, że Alisha nie wierzy w to, że jej zachowanie może negatywnie wpłynąć na dzieci. – Myślę, że dzieci po prostu są zadowolone z tego, jak to wygląda i nie uważają, że to coś wielkiego – podkreśliła.
"To całkiem naturalne"
Po wyznaniu Alishy w sieci zawrzało. W końcu przełamała macierzyńskie tabu. Poruszyła temat, o którym głośno się nie mówi. Każda matka twierdzi przecież, że wszystkie dzieci kocha tak samo, po równo i nie robi wyjątków.
Tym zapewnieniom przeczy jednak nie tylko samo życie, lecz także najnowsze badania. Socjolożka z Uniwersytetu Kalifornia, Katherine Coger, przez trzy lata monitorowała 384 rodziny, w których różnica wieku między rodzeństwem wynosiła nie więcej niż 4 lata. Wyniki są jednoznaczne – dzieci w rodzinie nie są traktowane jednakowo. Aż 74 proc. matek i 70 proc. ojców faworyzuje jedno z dzieci.
– To dość naturalne, że mając kilkoro dzieci, do jednych nam bliżej, do drugich trochę dalej. Zwykle faworyzacja wynika niejako z konieczności, bo na przykład dziecko jest bardziej chorowite lub problemowe niż drugie. Często dorośli ludzie opowiadają mi w terapii, że rodzina skupiała się np. na uzależnionym od narkotyków bracie, a oni byli niewidzialni. Powody faworyzacji nie wynikają zatem tylko z tego, że lepiej się dogadujemy charakterami, ale właśnie też i z tego, że jedno z dzieci jest dzieckiem kłopotliwym. Na to należy szczególnie uważać. To bardzo ważne, by nie spychać na margines grzecznych, bezproblemowych dzieci. Bo wyrosną z nich bardzo smutni dorośli, zamknięci w sobie, skorzy do samopoświęcania – mówi w rozmowie z MamaDu.pl Katarzyna Kucewicz, psycholożka i psychoterapeutka Ośrodka Psychoterapii i Coachingu INNER GARDEN.
Kucewicz zapytana, czy można – jak w macierzyńskim micie – kochać wszystkie dzieci tak samo, odpowiada – Kochać można po równo, ale lubić już nie bardzo. Lubimy dzieci, które są do nas podobne. Jeśli dziecko temperamentem przypomina teścia to nie będziemy się tak z nim dogadywać, jakbyśmy się dogadywali, gdyby przypominało nas samych. I owszem, miłość będzie zrównoważona między dziećmi, ale empatyzować nam będzie zawsze łatwiej z tym dzieckiem, które ma nasze cechy.
– To całkowicie normalne i nie sprawia, że stajemy się wyrodnymi rodzicami. Grunt, by dziecka mniej podobnego do nas nie odrzucać, nie ignorować, nie podsycać rywalizacji między rodzeństwem. Nawet jeśli lubimy syna bardziej niż córkę, nasze zachowanie powinno być sprawiedliwe i uczciwe wobec obojga – podkreśla terapeutka.
"Wymaga więcej, bo jest chory"
Magda, mama trzech chłopców, przyznaje, że jej ukochanym dzieckiem jest Mikołaj. – Od zawsze był spokojny, zawsze uśmiechnięty, po prostu bezproblemowy. Panie w przedszkolu go uwielbiają. Nie to, co jego starszy brat Wojtek, który jest niejadkiem, często się awanturuje i płacze bez powodu – mówi. Wie, że traktuje synów nierówno, ale nie widzi w tym nic złego.
Często tym "najukochańszym" dzieckiem jest to bardziej wymagające. – Moją ukochaną córką jest Julcia. Myślę, że to dlatego, że kiedy miała cztery lata, zaczęła chorować i długo nie wiedzieliśmy, co jej dolega. Chore dziecko wymaga większej opieki i troski, niż zdrowe. Wydaje mi się, że w ten sposób próbuję jej wynagrodzić to, co traci przez chorobę – wyznaje z kolei Dorota.
Ale faworyzowanie dzieci to domena nie tylko matek. Także ojcowie mają tendencję do wyróżniania jednego z dzieci. – Mój mąż jest wspaniałym ojcem, ale widzę, że – chociaż tego nie przyzna – bardziej kocha Piotrusia. Zabiera go na basen, na place zabaw, często przynosi mu książeczki i nowe zabawki. Kiedy pytam, czemu nie kupuje nic Oli, odpowiada, że "jest za mała" albo "ma wszystko po Piotrku". Może tak tłumaczy się sam przed sobą – twierdzi Katarzyna, mama 5-letniego chłopca i 2-letniej dziewczynki.
Katarzyna Kucewicz przestrzega, że wyróżnianie jednego z dzieci ma ogromny wpływ na psychikę dzieci. – Rodzice, którzy jawnie faworyzują dziecko i deprecjonują drugie, przeważnie nie zdają sobie sprawy z krzywdy, jaką wyrządzają potomkom. Dzieci często czują, że są mniej lubiane i odciska to na ich psychice duży ślad.
"Zawsze byłam tą drugą"
– Te osoby, które jako dzieci czuły się pomijane, mają trudności w tworzeniu zdrowych relacji międzyludzkich. Często mają poczucie, że muszą stale zabiegać o uwagę, sympatię, że muszą być zawsze idealne, by uzyskać akceptację. W miłości często stawiają mur, trudno im się otworzyć, zaufać, boją się zranienia i odrzucenia. Często wdają się w relacje z zajętymi osobami i funkcjonują w rolach kochanek/kochanków, pozwalając by partner (jak rodzic) miał oprócz nich kogoś, kto jest ważniejszy niż oni – podkreśla Kucewicz.
– Nie mówię, że to gotowy scenariusz dla wszystkich dzieci rodziców, którzy faworyzują ich rodzeństwo, ale tym przykładem chcę pokazać, jak duże znaczenie może mieć takie podejście w ich późniejszym życiu – zaznacza.
I faktycznie, także wśród komentujących występ "wyrodnej matki" z Wielkiej Brytanii wcale nie przeważają rodzice zapewniający, że kochają wszystkie swoje pociechy na równi, ale właśnie dorosłe dzieci. Jedni mają za złe rodzicom, że jako najstarsi musieli opiekować się młodszym rodzeństwem. Inni, że jako najmłodsi dostawali mniej uwagi niż ich "genialny starszy brat".
– Dopiero w dorosłym życiu zauważyłam, jak niesprawiedliwie moi rodzice traktowali mnie i moją młodszą siostrę. Nie zawsze wynikało to z ich winy. Gdy ja byłam mała, mama poświęcała mi mnóstwo czasu. Gdy urodziła się moja siostra, szybko wróciła do pracy, a związek moich rodziców zaczął się rozpadać. Teraz wiem, że jestem szczęściarą, bo mam wspaniałe wspomnienia, ale przykro mi, że moja siostra może czuć się odrzucona. Ja cały czas czuję, że mam wsparcie ze strony rodziców, ona może postrzegać to inaczej. Może myśleć, że to ja byłam faworyzowana, choć rodzice z pewnością nie mieli takich intencji – mówi Ania, dziś 26-latka.
Ania przyznaje, że nie uświadamiała sobie tych różnic, dopóki jej siostra nie zaczęła o tym głośno mówić. Z drugiej strony, zawsze uważała, że młodszej pozwalano na więcej. – Myślę, że w ten sposób rodzice chcieli wynagrodzić jej to wszystko, m.in. rozwód – dodaje.
Zawsze gorsza
Za "tą gorszą" uważa się Oliwia. – Do dziś pamiętam scenę, kiedy wspólnie z bratem odrabialiśmy lekcje. Ja byłam zawsze tą gorszą, nawet jeśli bardzo się starałam. Mój domek był zawsze gorzej narysowany, moje opowiadanie mniej interesujące, a wypowiedzi nie takie ciekawe. Na zabawę i naukę ze mną mamie nie starczało chęci i czasu. Nie usłyszałam komplementu do dziś, mimo że mam już 30 lat – przyznaje z goryczą.
Brat był według mamy wyjątkowy, wiązała z nim ambitne plany, ja byłam co najwyżej zabawna – dodaje. Oliwia podkreśla, że zachowanie mamy nie wpłynęło na jej relacje z bratem. – Zauważył, że jestem gorzej traktowana, mniej kochana i nieakceptowana. To wpłynęło nie tyle na relację brat-siostra, a raczej na moją relację z samą sobą. Zajęło mi sporo czasu, zanim zbudowałam swoje poczucie wartości, bo wcześniej zawsze czułam się gorsza, porównywałam się do innych, nigdy nie byłam z siebie zadowolona – mówi.
Takie historie są we wszystkich rodzinach. Trudno znaleźć rodzeństwo, które byłoby przekonane, że jest kochane i traktowane tak samo. Ale mit rodzica, który kocha wszystkie dzieci tak samo, wciąż ma się dobrze. Dobrze mają się też sami rodzice, którzy nie zauważają swoich błędów wychowawczych.