Chcemy, aby nasze dzieci rosły duże, silne i zdrowe. Czasami, niepewni własnych kompetencji dotyczących żywienia, sięgamy po produkty z dodatkiem wit. D, wapnia, żelaza... Pojawia się jednak pytanie, czy wszystkie produkty z "extra" składem powinny znaleźć się w jadłospisach kilkulatków?
81 procent dzieci ma dietę uzupełnioną o suplementy lub produkty wzbogacone.
Nadmierne dawki cynku, niacyny (wit. B3) czy witamina A mogą prowadzić do uszkodzenia wątroby i nieprawidłowości w budowie szkieletu.
Według badań batony zbożowe zwierają ponad 50 proc. zalecanej dziennej wartości jednego lub więcej składników odżywczych.
Rodzice samodzielnie podejmują decyzje o dodatkowej suplementacji w diecie dzieci, podczas gdy uzupełnienie składników odżywczych powinno następować jedynie w przypadku niedoborów.
Zaburzenia w diecie wywołane nadmierną suplementacją są szczególnie dotkliwe dla dzieci poniżej 8 roku życia.
Żywność wzbogacana o witaminy i minerały miała w początkowych etapach likwidować niedożywienia i braki u dzieci. Z czasem jednak zaczęła się rozrastać, a wzbogacenie witaminami A, D, E grupą B i wapniem, żelazem, magnezem stało się normą.
Patrząc na półki, mielibyśmy ze znalezieniem w sklepie produktu z czystego surowca, niż takiego, który został wzbogacony o dodatkowe witaminy.
Lekarze ostrzegają przed kupowaniem żywności wzbogacanej, szczególnie rodziców dzieci poniżej 8 roku życia.
Renee Sharp, dyrektorka ds. badań w Environmental Working Group już kilka lat temu wspominała o wąskim oknie, które dzieli dobre wpływy witamin u dzieci, od tych wartości, które są potencjalnie dla nich toksyczne.
W szczególności cynk, niacyna (wit. B3) czy witamina A napływająca w nieznanych ilościach do organizmów dzieci są problematyczne, ponieważ ich nadmierne dawki mogą prowadzić do uszkodzenia wątroby i nieprawidłowości w budowie szkieletu.
Jak suplementacja dzieci wygląda w Polsce?
Badania katedry Żywienia Człowieka, Wydziału Nauk o Żywieniu Człowieka i Konsumpcji z SGGW na grupie 128 dzieci w grupie wiekowej 7-12 lat wykazało, że 81 proc. z nich miało dietę uzupełnianą przez suplementy spożywcze i produkty wzbogacone.
Decyzje o dodatkowej suplementacji podejmowali... rodzice. Swoje zdanie opierali na przekonaniu, że dodatkowe porcje witamin mają dobry wpływ na zdrowie dzieci i że codzienna dieta jest zbyt uboga w składniki odżywcze. Tak, ci sami rodzice, którzy karmili dzieci, uważali, że robią to źle!
Co więcej, rodzice kierowali się nie badaniami i szczegółowym składem produktu, a informacji na etykiecie oraz reklamie.
Wśród produktów wymienianych przez rodziców znalazły się płatki zbożowe, soki, produkty mleczne i słodycze. Wygląda na to, że dorośli serwują dzieciom wszystkie batoniki i deserki mleczne, które mają napis "dobre dla twojego dziecka".
Tymczasem ani produkty wzbogacone, ani suplementy, nie zapisują na etykietach całej prawdy. Bo nie muszą. Na wielu opakowania znajdziemy napis, że zawierają witaminy i minerały, ale niekoniecznie ich wykaz na tylnej ścianie pudełka.
Batony
Raport EWG zawraca uwagę, że 27 batonów zbożowych, które poddali badaniom, zawiera ponad 50 proc. zalecanej dziennej wartości jednego lub więcej składników odżywczych oraz 114 zbóż, które zawierają 33 proc. lub więcej zalecanej przez instytuty żywienia wartości składnika odżywczego, lub witamin.
Ponadto wartości odżywcze przekąsek, po które sięgają też dzieci, formułowane są względem należności spożycia dla osoby dorosłej. A indeks kalorii oraz mikroelementów dla dzieci jest inny niż dla rodzica.
Żelkowe misie
Suplementy w postaci żelków są bardzo popularne wśród dzieci. Łatwe do spożycia, o przyjemnych smakach i ciekawej fakturze są lepiej przyjmowane.
Głównym problemem żelków jest to, że swój pyszny smak zawdzięczają cukrom. Ich duża ilość jest szkodliwa dla dzieci i nie trzeba nikomu o tym przypominać. Mało kto jednak wie, że żelki mogą zawierać alkohole cukrowe, które nie będą wymieniane w składzie, ale które zwiększą kaloryczność słodyczy. Do tego spożywane w dużych ilościach mogę powodować zawroty głowy i nudności.
Ponadto takie suplementy diety nie są rejestrowane jako środek spożywczy. Nie podlegają tak restrykcyjnym przepisom, jak leki. Może się zdarzyć, że podana na etykiecie wartość substancji odżywczych odbiega od rzeczywistej zawartości w produkcie.
Płatki śniadaniowe
W przypadku płatków śniadaniowych również musimy zwracać uwagę na ilość cukru w produkcie. Bywa, że zwykłe kukurydziane płatki zawierają nawet 5 rodzajów cukrów - od zwykłego białego przez syrop glukozowy po słód.
Tknięte przez sumienia amerykańskie koncerny Kellogg's oraz General Mills, od których płatków śniadaniowych uginają się marketowy półki za oceanem, zmniejszyły poziom cukru w swoich płatkach.
Całkiem sprytnie zatrzymali większą ilość cukrów na zewnętrznej stronie płatka. Tak by słodki smak szybko został odebrany przez kubki smakowe.
Ale to nie wszystko. Każdy producent płatków szczyci się wzbogacaniem swojego produktu o zdrowe składniki mineralne. Kwas foliowy, żelazo, cynk, witaminy - mają duże emblematy na opakowaniu.
Dalej są to preferencyjne wartości dla osoby dorosłej, a nie dziecka. Już codzienna podwójna porcja płatków może wpłynąć na przekroczenie wartości spożycia tych składników. A przecież dziecko zjadło tylko śniadanie.
Serki homogenizowane i szejki
Wzbogacenie mleka i produktów mlecznych dodatkową porcją wapnia jest w ogóle niepotrzebne. A czasem wręcz nie ma miejsca, a producent tylko nas kusi, że serek zawiera wapń i witaminę D. Oczywiście, że zawiera, bo mleko po prostu ma te składniki w sobie.
Mleko dostarcza aż dziewięciu składników odżywczych: wapnia, wit. D, fosforu, wit, B12, ryboflawiny, wit. B3, kwasu pantotenowego, wit., potasu oraz oczywiście białko. 2-3 szklanki mleka dziennie wystarczą, by zaspokoić większość zapotrzebowania na te składniki w diecie dziecka.
Dla kogo jeszcze niebezpieczna jest wzbogacana żywność?
A jednak produkty wzbogacone witaminami to nie tylko problem już narodzonych dzieci. Na spożycie witaminy A powinny uważać kobiety w ciąży. Jej wysoki poziom powoduje bóle głowy, nudności, śpiączkę oraz wady wrodzone u dzieci.
Im mniej wiemy o żywności, którą spożywamy i normach, tym większe zagrożenie dla naszego zdrowia. Rzadko, która z nas nosi ze sobą notatnik do spisywania wartości odżywczych posiłków z każdej pory dnia. A już coraz mniej rzeczywisty wykaz spożycia witamin i minerałów.
Tym ważniejsze jest korzystane z surowych produktów oraz ograniczenie wyrobów medycznych, które sztucznie podwyższają poziom mikroelementów. Chyba że mamy wskazania do lekarza. Jedynym powodem, dla którego powinnyśmy sięgać po suplementację, jest niedobór we krwi, a nie nadmiar na sklepowych półkach.
Badania SGGW, które omawiam na początku tekstu, udowadniają szeroką niewiedzę rodziców dotyczącą suplementacji nieletnich. U znacznej części dzieci poddanych badaniu stwierdzono przekroczenie normy dla witamin.
"Stosowanie w diecie więcej niż jednego dodatkowego źródła składników odżywczych (suplementy diety, produkty wzbogacone) spowodowało przekroczenie górnego tolerowanego poziomu spożycia dla żelaza, magnezu, witaminy B6 oraz kwasu foliowego u pojedynczych osób" - napisano w podsumowaniu badania.