Ból menstruacyjny wydaje się tym tematem, który raczej szybko ucinamy stwierdzeniem, że tak już jest. Jesteśmy kobietami, więc przyjmujemy, że kilka dni w miesiącu po prostu cierpimy. Oczywiście, niektóre z nas mniej, inne bardziej. Jednym pomaga tabletka i ogrzewanie podbrzusza, drugie muszą brać wolne i przeleżeć cały dzień w łóżku.
Tak to już jest
Jakoś się z tym pogodziłyśmy, nauczyłyśmy się funkcjonować z dyskomfortem i nie marudzić. Bo lekarz rozkłada ręce, a obowiązki same się nie wykonają. Jednak według Amerykańskiej Akademii Lekarzy Rodzinnych codzienne życie jednej na pięć kobiet zaburzają bolesne miesiączki. Co w tym wszystkim stanowi największą barierę? To, że jest to temat niezbadany, często lekceważony przez lekarzy, którzy przyzwyczajeni są, że "wystarczy ibuprofen". Niestety, nieraz to za mało.
Z drugiej strony trudno się im dziwić. Do tej pory z cudem graniczy znalezienie medycznych przesłanek, wyników badań czy statystyk, które pozwoliłyby się przyjrzeć temu, co dla sporej grupy kobiet jest problemem.
Lekceważenie kobiet
John Guillebaud, profesor z University College London, który zaczął zgłębiać temat, mówi, że w istocie sprawa jest poważna, a skurcze towarzyszące miesiączce mogą być "prawie tak samo bolesne jak zawał serca".
Olivia Goldhill z portalu "Quartz" postanowiła zająć się tym tematem. W artykule opisuje swoje cierpienie spowodowane bólem pleców i bioder, który uniemożliwia jej normalne funkcjonowanie. Nigdy jednak nie została poważnie traktowana przez lekarzy, którym zgłaszała, że przyczyną może być miesiączka. Gdy zlecone badania wykazały, że dyski nie są uszkodzone, zdiagnozowano zapalenie nerwów, a próba zwrócenia uwagi, że największe cierpienie następuje wraz z krwawieniem, kwitowano lekceważącym machnięciem ręką.
Również ginekolog, do którego zgłosiła się Olivia nie potraktował jej problemu ze zrozumieniem i zasugerował tabletki. Dziennikarka zaczęła podejrzewać, że choruje na endometriozę. Nim jednak poznała diagnozę, przekonała się, że okrutny ból nie jest tylko jej problemem. Zaczęły zgłaszać się do niej koleżanki z podobnymi doświadczeniami - je również dotyczyło ciągłe sugerowanie antykoncepcji, tabletek przeciwbólowych i Prozacu, aby poradziły sobie z migrenami, wymiotami, a nawet depresją spowodowaną comiesięcznym bólem. Przypadki były różne, łączyła je jednak bezsilność lekarzy.
Dlaczego boli?
Wiele kobiet uskarża się na ból miesiączkowy. W niektórych przypadkach nie jest to jedynie "klasyczny dyskomfort", a oznaka endometriozy (szacuje się, że cierpi na nią około 10% Amerykanek). Pisałyśmy o tej chorobie na MamaDu kilka miesięcy temu.
O ile sposób diagnozowania endometriozy rozwija się, o tyle "klasyczny" ból i jego przyczyny są właściwie nieznane. Doktor Guillebaud mówi, że jego źródłem mogą być skurcze macicy, podczas gdy Frank Tu (NorthShore University HealthSystem) uważa, że pod uwagę należy brać również inne opcje (np. zapalenie macicy, krwawienie z macicy). Lekarze zgodnie przyznają, że nie wiedzą, dlaczego jedne kobiety cierpią bardziej, inne mniej.
Brak pieniędzy=brak badań
Richard Legro z Penn State College of Medicine przyznaje, że aby mówić o jakimkolwiek postępie w badaniach na temat bólu menstruacyjnego, potrzebne są pieniądze. Dzięki poprzedniej dotacji on i jego współpracownicy odkryli, że sildenafil (znany również jako Viagra) może być skuteczny w leczeniu bolesnych miesiączek. Opublikowane wyniki mogłyby być wykorzystywane w praktyce, ale...
... zanim będzie można zatwierdzić tę metodę leczenia, konieczne są dodatkowe badania - jaka jest właściwa dawka, czy zależy ona od tego czy lek przyjmowany jest dopochwowo, czy doustnie, czy może być stosowany przy każdym cyklu? A na to nie ma pieniędzy. Wniosek Legro odrzucono już kilkukrotnie, a on sam dodaje, że "nikt nie uważa, że skurcze menstruacyjne są ważnym problemem zdrowia publicznego".
Zmowa milczenia
- Mężczyźni tego nie rozumieją, a ja uważam, że należy się tym zajmować, tak samo jak każdym innym medycznym problemem - mówi Guillebaud i dodaje, że wielu ginekologów powtarza, że objawy mogą zniknąć po porodzie, jednak i tutaj nie sposób powołać się na jakiekolwiek badania.
Badacze zwracają uwagę, że problem wynika z kilku aspektów. Nie chcą go poruszać ani mężczyźni, ani kobiety. Oni nie potrafią wyobrazić sobie bólu, one pogodziły się z tym, że tak już po prostu jest. Kolejnym problemem jest przeznaczanie zbyt małych środków na badania, bo to kwestia "tylko kobieca, a nie społeczna". A to silnie łączy się z językiem, którym posługujemy się, gdy o tym rozmawiamy - Legro wskazuje, że w USA niektóre media nie używają nawet takich słów jak "pochwa" czy "krwawienie miesiączkowe", uznając je za niewłaściwie czy wstydliwe.
Nie mówimy o tym, bo boimy się, że zaraz ktoś zmusi nas do dyskusji o seksie, aborcji, zarodkach i wszystkim tym, co kłopotliwe. I dotyczy to właściwie całego świata. Wystarczy przypomnieć sobie kilka afer, które regularnie przetaczają się przez Polskę.
Może to najwyższa pora, by przestać udawać i powtarzać, że "nie jest tak źle"? Opowiadać o bólu lekarzom, swoim bliskim? Wsłuchiwać się w głosy kobiet, które co miesiąc podporządkowane są cierpieniu? Powtarzać dziewczynkom, że może być inaczej?