Zostałam dodana do grupy rodziców na WhatsAppie. Po dwóch dniach usunęłam się w popłochu

Na początku myślałam, że to będzie pomocne
"Nie jestem typem matki, która lubi udzielać się w szkolnych akcjach, ale też nie chcę być zupełnie wyłączona. Kiedy więc zostałam dodana do grupy rodziców na WhatsAppie, pomyślałam: 'No dobra, niech będzie. Będę miała informacje z pierwszej ręki. Może to nawet wygodne'. Szczerze? Naiwność to moje drugie imię.
Już pierwszego dnia zauważyłam, że coś tu nie gra. Powiadomienia nie przestawały przychodzić. Telefon wibrował co dwie minuty, a gdy w końcu otworzyłam czat, zastałam tam istny chaos. Zobaczyłam 47 nieprzeczytanych wiadomości – nie o planie lekcji, nie o wycieczce, nie o zagubionym piórniku, ale np. o… bombonierce dla nauczycielki. 'Czy kupujemy Merci, czy może lepiej coś bardziej osobistego?'. 'A może rękodzieło od dzieci?'. 'A może w ogóle nie kupować nic, bo to przecież ich praca i nikt mi za pracę prezentów nie daje'. Słowo daję – ten wątek miał chyba ze sto wiadomości.
Narzekanie "dla sportu"
Kolejny dzień to już był zupełny kabaret. Jedna mama rozpętała burzę, że dzieci mają za krótkie przerwy. Ktoś inny skomentował, że nauczycielka od matematyki jest zbyt surowa. A potem posypały się zarzuty wobec dyrekcji, szkolnego obiadu, a nawet… tablic w klasach, które 'są takie jakieś ponure'. Czułam się jak na forum wiejskim o czwartej rano, tylko że każdy miał dostęp do mikrofonu. Zero konstruktywnej rozmowy. Tylko żale, pretensje, spiski i teorie, że szkoła specjalnie utrudnia dzieciom życie...
Drugiego dnia wieczorem, po przeczytaniu 128 wiadomości w ciągu godziny, z czego 110 dotyczyło braku organizacji szkolnego festynu, stwierdziłam, że nie dam rady. To nie dla mnie. Jestem dorosła, mam pracę, obowiązki, życie – i nie mam przestrzeni emocjonalnej na analizowanie, czy nauczycielka powinna nosić trampki czy baleriny.
Nie muszę sobie fundować codziennego przeglądu absurdów. To miała być grupa informacyjna, a była jak reality show klasy 2B. Wyszłam bez słowa. Żadnego 'dziękuję za dodanie', żadnego 'muszę się wyłączyć, bo mam dużo pracy'. Po prostu – klik i nie ma mnie.
Od tamtej pory żyję spokojniej. Jeśli coś się dzieje, nauczycielka pisze bezpośrednio do mnie albo dzieci przynoszą karteczki. To wystarcza. Nie mam potrzeby śledzić dram rodziców w czasie rzeczywistym. I wiecie co? Polecam to każdemu".
(Imiona bohaterów zostały zmienione).