"Chciałam zgłosić szkolny problem dyrekcji. Jej reakcja? Brak mi słów"

"To jeszcze dziecko" – szkolna rzeczywistość, która mnie przerosła
"Jestem nauczycielką od siedmiu lat. Zawsze staram się podchodzić do swojej pracy z zaangażowaniem i troską o uczniów. W końcu szkoła to nie tylko miejsce nauki, ale też przestrzeń, w której młodzi ludzie kształtują swoje charaktery i uczą się, jak traktować innych. Dlatego, gdy przez kolejne miesiące widziałam, jak jeden z uczniów nieustannie wyśmiewa i upokarza innych, postanowiłam coś z tym zrobić.
Codzienność pełna drwin
Chłopak, o którym mowa, od dawna uprzykrzał życie swoim rówieśnikom. Zaczęło się od niewinnych żartów i drobnych uszczypliwości. Z czasem jednak jego komentarze stawały się coraz ostrzejsze. Śmiał się z czyjegoś wyglądu, sposobu mówienia, ocen. Kpił z kolegów i koleżanek na lekcjach, na korytarzu, w szatni. Widziałam, jak inni spuszczają wzrok, jak niektórzy wolą się nie odzywać, żeby tylko nie stać się kolejną ofiarą. Wiedziałam, że to nie jest zwykłe 'dokuczanie' – to było systematyczne poniżanie.
Wielokrotnie reagowałam – zwracałam mu uwagę, rozmawiałam z nim, próbowałam tłumaczyć, dlaczego jego zachowanie jest krzywdzące. Nic to nie dawało. W końcu uznałam, że trzeba zgłosić sprawę do dyrekcji. Wierzyłam, że w szkole, która tyle mówi o wzajemnym szacunku, ktoś podejdzie do tego poważnie.
Reakcja dyrektorki? Brak mi słów
Kiedy wreszcie znalazłam czas, by porozmawiać o tym z dyrektorką, miałam nadzieję, że ta rozmowa przyniesie mi ulgę. Opowiedziałam jej o zachowaniu ucznia, o tym, jak wpływa to na całą klasę, jak niektórzy zaczynają bać się przychodzić na lekcje. Mówiłam, że trzeba podjąć jakieś kroki, że ignorowanie problemu tylko go pogłębi.
Co zrobiła dyrektorka? Spojrzała na mnie i westchnęła. A potem powiedziała: 'No ale przecież to jeszcze dziecko'.
Zamurowało mnie. Przez chwilę nie byłam w stanie nic powiedzieć. Po chwili powiedziałam jej: 'Tak, oczywiście, to dziecko, ale to dziecko sprawia, że inne dzieci płaczą, czują się bezwartościowe i boją się odezwać w klasie. To dziecko regularnie niszczy innym poczucie własnej wartości, a my mamy po prostu uznać, że to 'tylko dziecko' i nie robić nic?'. Dyrektorka spojrzała na mnie i rzuciła: 'Proszę nie przesadzać'.
Wyszłam z jej gabinetu z poczuciem totalnej bezsilności.
Gdzie jest granica?
Zastanawiam się, dlaczego tak łatwo usprawiedliwiamy nieodpowiednie zachowania dzieci. Oczywiście, każde dziecko popełnia błędy – to naturalne. Ale to nie znaczy, że powinniśmy przymykać na nie oko. Przecież szkoła powinna uczyć odpowiedzialności, szacunku do innych, tego, że krzywdzenie ludzi nie jest w porządku. A jednak, zamiast realnej reakcji, usłyszałam usprawiedliwienie.
I tak się toczy ta szkolna rzeczywistość – dopóki nie wydarzy się coś naprawdę poważnego, wszyscy będą udawać, że problemu nie ma".
(Imiona bohaterów zostały zmienione).