"Wróciłam z pierwszego zebrania. Na coś takiego nie ma mojej zgody"

Klaudia Kierzkowska
05 września 2024, 12:41 • 1 minuta czytania
W niektórych szkołach czy przedszkolach pierwsze zebrania miały już miejsce. Rodzice odbyli rozmowy z wychowawcami i poznali plany, cele i zamierzenia. Na spotkaniach zostały przekazane różne informacje, także i te dotyczące wyjazdów i wyjść integracyjnych. Odezwała się do nas Ola, mama Kornelii, która nie kryje swojego oburzenia.
Czy wychowawczyni miała prawo tak postąpić? fot. Wojciech Olkusnik/East News
Więcej ciekawych artykułów znajdziesz na stronie głównej

Wielu rodziców jest zdania, że tylko w miłej i przyjaznej atmosferze ich dzieci mogą się czegoś nauczyć. Opiekunowie zwracają uwagę na relacje panujące między rówieśnikami i to, w jaki sposób nauczyciel stara się przekazać wiedzę. Są też i tacy, którzy twierdzą, że w szkole należy wyłącznie koncentrować się na nauce, a na kolegów i przyjaciół przyjdzie jeszcze czas. Mniej więcej pośrodku stoi pani Ola.


Mam takie zasady i się ich trzymam

Największe emocje towarzyszą rodzicom świeżo upieczonych przedszkolaków i uczniów, którzy rozpoczynają swoją przygodę z edukacją szkolną. Wszystko, co nowe i nieznane, wydaje się mroczne i tajemnicze. Wywołuje lęk, niepokój i niepewność. Wychowawcy starają się wesprzeć, załagodzić sytuację i przekazać jak najwięcej potrzebnych informacji. Organizują zebrania, na których przedstawiają swoje pomysły.

"Wiem, że niektórzy rodzice są przewrażliwieni na punkcie swoich dzieci. Przejmują się każdym krzywym spojrzeniem i uwagą na temat ich dziecka. Rwą włosy z głowy przed sprawdzianem czy nawet najzwyklejszą kartkówką. Odprowadzają do szatni i 15 razy dają buziaka na do widzenia.

Choć jestem bardzo emocjonalną osobą, cały czas nad sobą pracuję. Nie trzymam córki pod kloszem, daję jej przestrzeń i swobodę. Nie jestem matką, która krąży nad dzieckiem i zabiera mu powietrze. Wyznaję jednak pewną zasadę: edukacja to podstawa. Do szkoły chodzimy, by się uczyć, a rolą nauczycieli jest zarażenie dziecka 'miłością' do jakiegoś przedmiotu. Zainteresowanie, zaciekawienie, rozbudzenie pasji. Na szaleństwa i wygłupy przyjdzie jeszcze czas.

Czy takie postępowanie ma sens?

I proszę sobie wyobrazić, że ja, z takim nastawieniem jak opisałam, idę na pierwsze zebranie organizowane w szkole mojej córki. Liczę na konkrety, a dostaję zamazany obraz edukacji i informację, że wychowawczyni planuje jeden dzień w pierwszym tygodniu września przeznaczyć na jakieś luźne spotkanie integracyjne (w godzinach lekcyjnych!).

O tym, czy planuje nadobić materiał, już nie wspomniała, więc przypuszczam, że nie ma takiego zamiaru. Żaden z przybyłych rodziców nie zabrał głosu, to i ja się nie odezwałam, żeby nie narobić córce wstydu. Przecież zaraz by się to rozniosło i jeszcze dotarłoby do mojego dziecka.

Ja nie wiem, czy ci wszyscy rodzice wstydzili się wyrazić swoje niezadowolenie, a może ten pomysł przypadł im do gustu? Ogólnie takie spotkanie/wyjście nie jest najgorszym pomysłem, ale w moim odczuciu nie powinno być organizowane w godzinach lekcyjnych, a przykładowo w weekend".

Kto ma w tym przypadku rację?

Często zgadzam się z naszymi czytelniczkami. Staję w obronie ich i ich dzieci, jednak nie tym razem. Tak jak pani Ola ma prawo mieć własne zdanie, tak i ja mogę je wyrazić. W ubiegłym roku wychowawczyni mojego syna wyszła z podobną inicjatywą.

Nie było to "wyjście na miasto", a luźny dzień spędzony na placu zabaw (miejsce spotkania nie ma tutaj większego znaczenia). Liczy się integracja, zabawa i zadowolenie uczniów, którzy następnego dnia z większym luzem i spokojem zasiedli w szkolnych ławkach. Coś ze sobą przeżyli, coś ich łączyło, mieli wspólne wspomnienia. Choć wciąż dobrze nie pamiętali swoich imion, to patrzyli na siebie łagodniejszym wzrokiem. I wyszło to im na dobre.

Czytaj także: https://mamadu.pl/171485,opisala-szkolne-zebranie-dyskryminacja-ze-wzgledu-na-plec-ma-sie-swietnie