"Zachowanie nastolatków na pielgrzymce to kiepski żart. To pokolenie nie przetrwa"
Nigdy nie miałam odwagi wybrać się na pielgrzymkę do Częstochowy. Bałam się, że nie sprostam wyzwaniu, że nie uda mi się pokonać tylu kilometrów. Pamiętam, jak będąc małą dziewczynką, patrzyłam na pielgrzymów, którzy przechodzili przez moją rodzinną miejscowość.
Magia
Na ich twarzach nie było widać oznak zmęczenia, a uśmiech. Taki szczery i niczym nieograniczony. Bił od nich spokój, ciepło, wewnętrzna radość. Śpiewali jednym głosem. Machali tym, obok których przechodzili. Były ich setki, czasami nawet może i tysiące. Mieli taki sam cel: dotrzeć do Częstochowy.
W tym roku na pielgrzymkę wybrała się też moja koleżanka. Miała ważną intencję, ale nie będę publicznie o niej pisać. To jej pierwsza taka wyprawa, dlatego zarówno lęk, jak i ekscytacja sięgały zenitu. Wyruszyli ponad tydzień temu. Ona i mąż. Z wiarą i nadzieją na lepsze jutro. Kibicuję im z całego serca, a kiedy tego potrzebują, podtrzymuję na duchu.
Mniej więcej w połowie drogi dopadło ich totalne zmęczenie. Bałam się, że się poddadzą, wycofają, ale po nocy odpoczynku obudzili się z nową energią i wolą walki. Angelika zadzwoniła do mnie wczoraj wieczorem i opowiedziała o swoich spostrzeżeniach.
Po co to wszystko?
Niemalże za każdym razem, gdy do mnie dzwoniła, płakała. Raz ze wzruszenia, innym ze zmęczenia. Tym razem była wściekła. Przepełniała ją złość, która mieszała się z niezrozumieniem.
– Coraz bardziej zaczyna mnie to denerwować. Dobrze, że zbliżamy się już do celu, bo nie wiem, jak długo bym to jeszcze wytrzymała. Na pielgrzymce jest cały przekrój osób. Są starsi, rodziny z dziećmi, ale też młodzież. I ku mojemu zaskoczeniu takich 18-latków jest naprawdę dużo.
Początkowo byłam pod ogromnym wrażeniem, nie sądziłam, że we współczesnym świecie, w którym wiara często schodzi na dalszy plan, jest tyle młodzieży, która z własnej i nieprzymuszonej woli idzie na pielgrzymkę do Częstochowy. Przecież te nastolatki mogłyby wyjechać pod namiot, leżeć i obijać się przed telewizorem lub imprezować u znajomych. A one biorą plecak i maszerują. Chcą się pomodlić, mają potrzebę zbliżyć się do Boga.
Szybko przekonałam się, jaka jest prawda. Odkryłam, na czym im tak naprawdę zależy. Te dzieciaki nie traktują pielgrzymki jak ważnej podróży, ale jak jedną, wielką imprezę. Widziałam, jak z plecaków wyjmują piwo i przelewają do bidonów. Po krzakach palą papierosy, a wieczorem siedzą przy ognisku do późnych godzin wieczornych i tak naprawdę nikt nie wie, co one tam robią.
Nawet w spokoju nie można pomyśleć, skupić się na tym, co ważne. Drą te swoje twarze, by nie powiedzieć gorzej, śmieją się i wygłupiają.
Powiedz mi, czy na tym to wszystko polega? Jak tak dalej pójdzie, to za kilka lat taka wyprawa z prawdziwą pielgrzymką nie będzie miała nic wspólnego – opowiada, a ja nawet nie wiem, jak to skomentować.