Zmartwiona mamo, której dziecko mało je. Zamiast się zadręczać, zrób jedną rzecz
Jak smakosz stał się niejadkiem
Kiedy moje pierwsze dziecko skończyło 2,5 roku, nagle okazało się, że nie chce jeść większości potraw, które przygotowywałam mu w domu. Wcześniej rozszerzaliśmy dietę za pomocą metody BLW i byłam zachwycona tym, jakim synek stał się smakoszem. Rok wcześniej zajadał się kapustą kiszoną, zjadał ze smakiem większość warzyw, nie grymasił przy śniadaniu i obiedzie. Później nastąpił jakiś kryzys: stał się niejadkiem, a ja prawie rwałam włosy z głowy. Byłam sfrustrowana i martwiłam się o jego zdrowie.
Po konsultacji z pediatrą zrobiłam mu szereg badań, które okazały się w normie. Dosłownie robiłam się wściekła, kiedy słyszałam od rodziny i znajomych, że przecież jak zgłodnieje, to sam z siebie coś zje. Doskonale to wiedziałam, a jednak i tak wciąż miałam wyrzuty sumienia, że coś robię źle. Starałam się jednak nie wywierać presji, nie zmuszać do jedzenia, podsuwać mniejsze porcje między dużymi posiłkami, żeby tylko cokolwiek jadł.
Bunt jedzeniowy zażegnany
Przyznaję, nawet nie wiem dokładnie, kiedy synowi minął ten etap. Jestem zdania, że nastąpiło to po pójściu do przedszkola, gdy skończył 3 lata. Tam zaczął jeść inne rzeczy niż w domu. Być może zażegnanie kryzysu wynikło z mojej nauki odpuszczania, ze straty pełnej kontroli nad jego dietą (nie dopytywałam za każdym razem nauczycielek, czy dziecko cokolwiek zjadło w ciągu dnia). Wiedziałam, co je każdego dnia, bo widziałam jadłospis na przedszkolnej tablicy informacyjnej, ale nauczyłam się zostawiać oczekiwania za sobą i pozwoliłam kilkulatkowi samodzielnie decydować.
Po przeczytaniu wielu poradników i zaczerpnięciu opinii różnych specjalistów chyba muszę przyznać, że to właśnie okazało się kluczem do sukcesu. Oczywiście najpierw sprawdziłam, czy dziecko na pewno jest zdrowe i jego brak apetytu nie wynika np. z chorób. Kiedy udało się ustalić, że zdrowotnie jest w porządku, gdzieś na tej drodze po prostu nauczyłam się odpuszczać i nie mieć oczekiwań co do tego, ile moje dziecko będzie jadło.
Zanim do tego jednak doszło, musiałam wykonać ogromną pracę, żeby się nie frustrować, nie zmuszać syna do jedzenia, nie siedzieć z nim po kilkadziesiąt minut przy stole, karmiąc go i błagając, żeby zjadł trochę za mamusię i tatusia. Kiedy powoli zaczęłam odpuszczać, a syn zaczął chodzić do przedszkola, nagle po kilku miesiącach odkryłam, że nasz jedzeniowy kryzys minął nie wiadomo kiedy.
Co zmieniłam w żywieniu?
Trochę zmieniliśmy menu w domu, bo zaczęłam gotować dania, o których syn mówił, że smakowały mu w przedszkolu. To pewnie też była składowa sukcesu, ale wydaje mi się, że to moje odpuszczenie było kluczowe. Nagle zadziała się magia, kiedy przestałam prosić Krzysia, żeby zjadł i zamartwiać się o to, że jest taki szczuplutki. Przestałam też wymagać od niego, by zjadł wszystko, co mu nałożę na talerz: według zasady, że dziecko je to, co rodzic wybierze, ale to ono decyduje o zjedzonej ilości.
Pomogło też pewnie to, że zaczęłam go angażować w kuchni i wiele dań gotowaliśmy wspólnie. Tym sposobem 3-latek nauczył się krojenia, obsługi zmywarki, a nawet obierania obieraczką jabłek. Nie zawsze jest idealnie, ale jest sporo lepiej. Syn je wszystko, a nauczycielki w przedszkolu przyznają (i sama również widzę to w domu), że pierwsze co znika z jego talerza podczas obiadu to wszelkiego rodzaju sałatki i surówki. To cieszy mnie podwójnie, bo był moment, że warzyw syn nie chciał jeść w ogóle.
A jakie są wasze doświadczenia z żywieniem dzieci? Macie swoje sprawdzone sposoby na niejadków? Pamiętajcie, czasami naprawdę warto odpuścić: dziecku i sobie. To może być klucz do radości i zdrowia – zarówno fizycznego, jak i psychicznego.
Czytaj także: https://mamadu.pl/177562,przedszkolne-jedzenie-lepsze-niz-domowe-martwie-sie-zamiast-sie-cieszyc