Niektórzy mówią, że bunt 2-latka to coś najgorszego na świecie, a inni twierdzą, że naprawdę w kość potrafi dać 6-latek. Z własnego doświadczenia mogę powiedzieć, że mnie najbardziej sfrustrował 3-latek, który nagle stał się niejadkiem. Jednak małymi kroczkami udało mi się znaleźć na to sposób.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Nie wiem jak u was, ale moje dzieci, którym rozszerzałam dietę za pomocą metody BLW, były prawdziwymi smakoszami. Jako roczniaki i dwulatki zjadały z uśmiechem wszystko, co im podawałam. Jakiś przeskok nastąpił w okolicach 3. urodzin – zaczęło się prawdziwe wybrzydzanie, narzekanie, kręcenie nosem. Nie pasowały im wcześniej uwielbiane placki z cukinii, nagle w rosole przeszkadzała pokrojona w kostkę marchewka.
Może ta granica 3 lat, kiedy dziecko staje się niejadkiem, jest wywołana również coraz większą świadomością malucha, jego próbami sprawdzania granic, jakie rodzic stawia, a może jest to jakoś uwarunkowane rozwojowo? Według ustaleń lekarzy może to być też spowodowane "nudą" na talerzu, zbyt dużymi porcjami, które podajemy dziecku albo zbyt dużą liczbą drobnych przekąsek, jakie dziecko spożywa między dużymi posiłkami (śniadanie, obiad, kolacja).
To, że moje dzieci nagle stały się niejadkami, choć wcześniej naprawdę lubiły jeść, było źródłem moich frustracji. Martwiłam się o ich zdrowie, rozwój, postępowanie anemii u młodszego syna. Okazało się jednak, że potrzebowałam: czasu, spokoju i sposobu. Dwa pierwsze elementy były dość trudne, ale wiążą się z wieloma aspektami rodzicielstwa, więc jakoś je wyćwiczyłam. Trzecia rzecz była u moich kilkulatków kluczowa.
Pójście do przedszkola
Okazało się, że na ich bycie niejadkami rozwiązaniem okazało się pójście do przedszkola. Między moimi synami jest 2-letnia różnica wieku, więc teraz obaj równocześnie chodzą do tej samej placówki (mają 4 i 6 lat). Kiedy szukałam przedszkola dla starszego, ważne było dla mnie, by przedszkole miało własną kuchnię i na miejscu przygotowywano posiłki. Udało się znaleźć takie miejsce: placówka ma swoją kuchnię, a menu z rozpisanymi wszystkimi składnikami i alergenami wisi na tablicy informacyjnej zaraz przy wejściu do przedszkola.
Dzieci jedzą różnorodnie, a jadłospis naprawdę trzyma się wytycznych ustalonych przez rząd. Na początku nie do końca byłam przekonana, ale całkowicie uspokoiły mnie nauczycielki syna, a także on sam. Kiedy bowiem pytałam o obiad, zawsze chętnie opowiadał o tym, co jadł. Potwierdzały to panie, a ja sama sprawdzałam rozpiskę, czy pokrywa się z relacjami. Okazało się, że moje dziecko po kilku tygodniach w przedszkolu przestało kaprysić podczas posiłków. Z młodszym było dokładnie tak samo, a może nawet szybciej.
Menu w placówce
Sposobem okazało się inspirowanie przedszkolnym menu. Panie kucharki w przedszkolu syna naprawdę świetnie gotują, a jadłospis na każdy tydzień był bardzo inspirujący. Po kilku tygodniach, kiedy syn wciąż opowiadał, że obiad czy podwieczorek były pyszne, zaczęłam robić telefonem zdjęcia menu. W domu odtwarzałam mu potrawy, które jadł w placówce. Często mi przy tym asystował, instruował, z czym ma być kanapka i jaką surówkę zrobić do obiadu (co też miało pewnie wpływ na jego chęć jedzenia).
Tym sposobem zyskałam ogrom kuchennych inspiracji, a dziecko wreszcie przestało wybrzydzać. Kiedy myślę o tym teraz, zaczynam podejrzewać, że być może wcześniej posiłki dla moich dzieci faktycznie były dla nich nieciekawe i za mało urozmaicone. Teraz dzięki przedszkolnej rozpisce sama nie irytuję się tym, że nie wiem, co ugotować rodzinie na obiad. No i dzieciaki w końcu jedzą to, co faktycznie im smakuje.