Widziałam ich przed sklepem, dziecko leżało na ziemi. To plaga wśród współczesnych rodziców

Hanna Szczesiak
12 marca 2024, 15:49 • 1 minuta czytania
Plaga obojętności. Zniecierpliwienia. Nieradzenia sobie z emocjami. Rzucania w stronę dzieci gróźb bez pokrycia, które mogą zostawić w nich rany na lata. Czy obwiniam tę matkę? Nie. Koniec końców jesteśmy tylko ludźmi, każdemu z nas zdarza się "pęknąć". Mimo to ta scena, donośny płacz tego chłopca, zostały ze mną.
Dzieci, które nie radzą sobie ze swoimi emocjami, potrzebują wsparcia dorosłych. Fot. 123rf.com
Więcej ciekawych artykułów znajdziesz na stronie głównej

Wyszłam ze sklepu. Zobaczyłam ich po przejściu kilku metrów. Stali na jezdni, obok parkingu. Ona, matka, wyprostowana, wyraźnie spięta. Widać było, że traci cierpliwość. Trzymała za rękę dziewczynkę w wieku szkolnym, może 8-letnią. Mała wierciła się, pytała, czy mogą już iść. Na plecach miała szkolny tornister. Ze dwa metry dalej, tuż przy krawężniku, leżał mały chłopiec. Nie mógł mieć więcej niż 2,5 roku.


Leżał na brzuchu, ale nie trzeba było widzieć jego twarzy, żeby wiedzieć, że zalewa się łzami. Zanosił się płaczem, drżał, uderzał piąstkami o jezdnię. Jego płacz był tak głośny, że zwracał uwagę przechodzących obok osób. Moją też zwrócił.

– Powtarzam po raz ostatni. Wstań albo cię tu zostawię – wycedziła przez zęby matka. Widać było, że ma dość. Dość spojrzeń przechodniów, dość sytuacji, w której się znalazła, dość emocji – własnych i swojego dziecka.

– Zaraz naprawdę stąd pójdę, no, już, podnoś się i idziemy – mówiła. Nie wiem, czy chłopiec w ogóle ją słyszał. Leżał pogrążony we własnej rozpaczy, a ona, choć stała tak blisko, wydawała się tak odległa, wręcz nieobecna. Z jej twarzy można było wyczytać wachlarz emocji. Przy kolejnej groźbie rzuconej w stronę syna jej głos zaczął się łamać.

W końcu puściła dłoń córki, podeszła do chłopca. Uklękła przy nim i zaczęła głaskać go po głowie. Minęłam ich. Nie słyszałam już, co mówi, nie wiem, jak długo zajęło jej uspokajanie syna. Uśmiechnęłam się jednak pod nosem.

Wiem, że było jej trudno. Że musiała odnaleźć w sobie głęboko ukryte pokłady spokoju, wyrozumiałości, czułości. Mogła zacząć krzyczeć. Mogła po prostu odejść, by po przejściu kilku metrów odczuć te zżerające ją od środka wyrzuty sumienia. Udało jej się jednak znaleźć w sobie siłę, by dać synowi to, czego potrzebował: uważność, obecność.

Jeśli znajdziecie się kiedyś w takiej sytuacji, a podejrzewam, że znajdziecie, przypomnijcie sobie tę historię. Może i wam uda się znaleźć w sobie siłę, by dostrzec, że dziecko w takich chwilach nie potrzebuje kar, gróźb, krzyku, poganiania, zawstydzania. Potrzebuje waszej miłości.

Czytaj także: https://mamadu.pl/181148,dlaczego-krzyczymy-na-dzieci-odpowiedz-jest-inna-niz-myslisz