Im młodsze, tym więcej wiedzą o życiu. Mam dość 27-latek – i tych z dziećmi, i tych bez

Karolina Stępniewska
07 marca 2024, 15:51 • 1 minuta czytania
Opinię dorosłe zetki mają na każdy temat. Plus przekonanie, że świat powinien ją usłyszeć. Szczerze? W większości przypadków są w błędzie.
Jak postrzegamy dwudziestokilkulatki? Albo są nadmiernie skoncentrowane na dziecku, albo na sobie. Nic pomiędzy. fot. Ernst-Günther Krause (NID)/Unsplash
Więcej ciekawych artykułów znajdziesz na stronie głównej

"A tę, co ugryzło?!", pomyślała pewnie niejedna z was. Ano wzrok mi się psuje. Mam wrażenie, że z dnia na dzień jest gorzej. Chyba też trochę niedosłyszę. Mój ostatni lipidogram zasmucił lekarza. Pamięć zaczyna mi też szwankować, zapomniałam większości przeczytanych powieści, nie przypomnę sobie cytatów z kultowych filmów. Za to doskonale pamiętam, jak to było mieć 27 lat. Jedna scena wyryła się w mojej głowie na zawsze. 


Mam 27 lat, więc się wypowiem

I trochę o niej właśnie był szkalujący "nowoczesne matki" (cudzysłów zaczerpnięty z oryginału, jakby co) tekst mojej koleżanki z pracy, Agnieszki Miastowskiej z NaTemat: Im więcej zna trendów w wychowaniu, tym gorszy jest jej bombelek. Mam dość "nowoczesnych matek". Stąd też właśnie 27 w moim tytule, a nie 25, czy powiedzmy 30:

"Mam 27 lat, własnych dzieci nie mam, ale pracując zarówno z maluchami, jak i ich rodzicami, naoglądałam się wystarczająco, żeby powiedzieć: dzisiejsze dzieci są bardzo często naprawdę niewychowane", pisze Agnieszka.

To może teraz opiszę tę zapamiętaną scenę, dobrze?

Też widziałam "wystarczająco"

Wczesny wieczór, odwiedzam ojca w moim rodzinnym mieście. Przyjechało też moje rodzeństwo, a nawet kuzyn z żoną i dwojgiem małych dzieci. To czas przedświąteczny, lubimy wtedy zjeżdżać do domu. Kłopot w tych małych dzieciach. Strasznie są głośne. Niegrzeczne. Niewychowane. Puszczone samopas. Nikt ich nie wychowuje. Na wszystko im pozwalają. Nikt ich nie strofuje, nie poucza, nie karze, nie stawia do kąta.

Mam 27 lat. Instynkt macierzyński? Nieistniejący. Wiedza o wychowaniu dzieci? Ogromna. Wszak nie jestem głupia, mam swoje przemyślenia, a do tego miałam na studiach przedmiot psychologia wieku dziecięcego (czy jakoś tak, wspominałam, że pamięć już nie ta. Ale na pewno była tam psychologia i dzieci w nazwie). 

Siedzimy sobie, my dorośli, w tym ja 27-letnia, na kanapach i fotelach, rozmawiamy, śmiejemy się, próbujemy oglądać film. Próbujemy, bo zza drzwi pokoju obok dochodzi do nas permanentny wrzask. Płacz. Krzyk. Piski. Dzieci. Jest tam z nimi ich matka, ale jak słychać, jest wyjątkowo nieudolna wychowawczo.

Nie wierzycie? Wcześniej jej synuś kopnął mnie, gdy przechodziłam obok, a ona tylko wzruszyła ramionami i skwitowała: Patryś ma teraz taką fazę. Potem rzucił w młodszą siostrzyczkę klockiem lego. "Nie rzucaj, tak nie wolno", usłyszał. Taka faza.

(Widzicie? Te straszne "nowoczesne matki" były straszne już 20 lat temu!)

Siedzimy więc, a ja czuję, że głowa za chwilę chyba mi eksploduje. W końcu nie wytrzymuję (ach, teraz "nowoczesna matka" zapytałaby mnie z troską: A może ty jesteś WWO?) i syczę przez zęby – dość głośno, żeby dotarło do odpowiednich uszu – "Jeeeezu, jakie te dzieci są głośne. Ktoś mógłby je wychowywać!".

Grubo, nie? Później było jeszcze grubiej. Bo widzicie, żona mojego kuzyna to usłyszała (cel osiągnięty). Rozpłakała się i wykrzyczała przez łzy, że o wychowywaniu dzieci to ja będę mogła mówić, jak będę miała własne.

Czas uczy pokory

Głupio mi było. Do teraz właściwie mi wstyd. Ale też teraz patrzę na to wspomnienie z pewnym pobłażaniem. Dla siebie. Tej 27-letniej. Bezdzietnej. Wiedzącej lepiej. Pouczającej innych. Nie mogącej się doczekać, żeby wyrazić swoje zdanie na każdy temat. No i jeszcze, rzecz jasna, tamta kobieta, tamta wtedy-nowoczesna-matka miała rację. Guzik wiedziałam.

A potem zostałam matką. Taką niemalże wyjętą z tekstu Agnieszki Miastowskiej: czytającą podręczniki o wychowaniu, szukającą najlepszej drogi do swojego dziecka, próbującą podążać za nim i jego rozwojem, wybierającą rodzicielstwo bliskości zamiast autorytarnego. I tak, to o mnie pisze Agnieszka:

"Według nich nie można używać słowa 'dyscyplina', bo 'dziecko to nie zwierzę'. Nie można mówić, że dziecko jest 'niedobre', bo nie ma złych i dobrych dzieci, nie można stosować kar, bo z dzieckiem trzeba rozmawiać. Przeczytały wszystkie książki o wychowaniu i do swojego bombelka mówią 'czuję cię, Haniu'". 

No może poza tym ostatnim, bo ja mówiłam: "Widzę, że jesteś smutna/rozgniewana/zmęczona". Plus moje dziecko nie ma na imię Hania, w sumie szkoda, bo ładnie.

Ale cóż: dziecko to nie zwierzę, dyscyplina to w szkole pruskiej, i tak: nie ma złych i dobrych dzieci. Przynajmniej wśród tych małych, bo potem już różnie bywa, dzięki wpływowi rodziny pochodzenia, sąsiedztwa czy rówieśników, ale to temat na inny raz.

Różnica między mną a opisanymi przez Agnieszkę Miastowską "madkami" jest taka, że ja nie pozwalałam dziecku lać innych łopatką w piaskownicy. Czy inni rodzice na to pozwalają? Pewnie, jest ich wielu. Czy nie liczą się z innymi ludźmi, czy to w restauracji, czy autobusie, czy w sklepie? Oj, tak, ale nie tylko rodzice. Coraz mniej ktokolwiek liczy się z kimkolwiek. Bez względu na wiek i stan posiadania: potomstwa, ruchomości i nie.

Co z nich wyrośnie?

Miałam kiedyś koleżankę, która powiedziała do mnie: – Cieszę się, że mam Tolę, dzięki temu mogę przygotować się do bycia matką. 

Tola była psem, a zdaniem jej dwudziestokilkuletniej wówczas właścicielki, posiadanie psa to najlepszy sposób, by wyobrazić sobie, jak to jest wychowywać dziecko. Widziałam jakiś czas temu na Facebooku, że ta koleżanka została matką człowieka. Jestem ogromnie ciekawa, jak to teraz postrzega, czy sądzi, że miała wtedy rację, czy może chichocze z zażenowaniem na wspomnienie tych słów (hej, jeśli to czytasz, daj znać!). 

Dostrzegam swoje rodzicielskie błędy, widzę je u innych rodziców. To przychodzi z czasem. Ale podążanie za dzieckiem i próba zrozumienia jego potrzeb i emocji nigdy błędem nie będzie. Za to na pewno przydałoby się nam – tym z dziećmi, i tym bez – trochę dbania o innych, a nie tylko o siebie i sobie najbliższych.

Czy "nowoczesne matki" wychowują "najbardziej zepsute pokolenie, jakie widział świat"? Szczerze w to wątpię. To dorośli są zepsuci i egoistyczni, a nie ich dzieci. Te dorosłe zetki, ci młodsi milenialsi, iksy i co bądź. Pokolenia mnie-się-należy, ja-wiem-lepiej, ja-to-zrobię-inaczej.

Tekst w NaTemat kończy się troską o to, na kogo wyrosną dzisiejsze dzieciaki. Otóż wyrosną na ludzi, zaliczając po drodze ten etap: "wiem, widziałam, przeczytałam, mam prawo się wypowiedzieć". I dobrze, tak samo, jak po czasie będą miały prawo powiedzieć: trochę to naiwne i na wyrost było. Takie życie.

Czytaj także: https://mamadu.pl/181919,o-tym-pokoleniu-nauczyciele-mowia-rodzice-potwory-czym-na-to-zasluzylo