"To miał być kameralny i intymny poród. Mąż zaprosił nieznajomego gościa"

Klaudia Kierzkowska
04 marca 2024, 14:24 • 1 minuta czytania
Kameralna, intymna i nieco magiczna atmosfera. Bo to pewnego rodzaju magia, coś, co z jednej strony wydaje się oczywiste, a z drugiej takie nieziemskie. Takie wyobrażenie o porodzie miała nasza czytelniczka, która kilka dni temu nadesłała do nas list. By doświadczyć tej magii, by w pełni móc przeżyć narodziny dziecka, zdecydowała się na poród domowy. Miała być tylko ona, mąż i położna. Jednak dość szybko, bo już po pierwszych mocniejszych skurczach, okazało się, że pojawił się ktoś jeszcze. Mąż przygotował "niespodziankę".
Moim marzeniem był kameralny, intymny poród domowy. fot. Olivia Anne Snyder/Unsplash
Więcej ciekawych artykułów znajdziesz na stronie głównej

Każda z nas wyobraża go sobie inaczej. Ma inne oczekiwania, wizje i koncepcje. Każda z nas przeżywa go na swój własny sposób. Dla jednych jest wręcz traumatycznym wydarzeniem okupionym ogromnym bólem, inne z kolei nie wspominają go źle. Wiele uzależnione jest od nastawienia i poziomu bólu. Ogromne znaczenie odgrywa też wsparcie i zaangażowanie bliskiej osoby. Poród.


Dzieje się magia

Marcelina niespełna dwa miesiące temu urodziła swojego pierwszego synka. Teraz kiedy już powoli odzyskuje siły i kiedy oswoiła się z nową sytuacją, postanowiła podzielić się z nami swoją historią. Chce opowiedzieć nam i wam o tym, co wydarzyło się podczas porodu. Porodu, który miał być czymś mistycznym, nieziemskim i bardzo kameralnym.

"Dla wielu kobiet w zajściu w ciążę nie ma nic niesamowitego. Ja podchodzę do tego w zupełnie inny sposób. Dla mnie to pewnego rodzaju magia, a nie biologia. Doskonale wiem, jak przebiega cały ten proces, ale to przecież jest tak niesamowite. Wystarczy zbliżenie, odrobina szczęścia, by pod twoim sercem rozwijało się i rosło dziecko. Twoje dziecko.

Kiedy o tym pomyślę, zaczynam drzeć. Dostaję gęsiej skórki, wzruszam się. Być może podchodzę do tego w tak emocjonalny sposób, bo macierzyństwo było moim marzeniem, które mogło się nie spełnić" – pisze czytelniczka.

Bałam się

Po tym pięknym wstępie znajduje się fragment dotyczący starań o dziecko, który ze względu na jego obszerność pominę. Być może kiedyś go przytoczę, ale już w innym kontekście.

"Przez pierwsze miesiące bałam się, że ją stracę. Dopiero kiedy miałam pewność (choć nigdy nie była ona 100 proc.), że wszystko jest w porządku, podzieliłam się moim szczęściem z bliskimi. Oczywiście mąż wiedział od samego początku.

Chcę czuć

Kiedy byłam w 7 miesiącu ciąży, zaczęliśmy myśleć o porodzie. Tak bardzo chciałam rodzić naturalnie, cesarskie cięcie było złem ostatecznym. I tu nie chodzi o to, że bałam się cięcia, znieczulenia czy jakichkolwiek powikłań. Ja po prostu chciałam czuć, że rodzę. Moim marzeniem był kameralny, intymny poród domowy. Kiedy dostałam od lekarza zielone światło, unosiłam się pięć metrów nad ziemią.

Zaczęłam dopinać wszystko na ostatni guzik. Położną miałam wybraną już wcześniej. Teraz pozostała mi muzyka, oświetlenie. Chciałam, by w pokoju (w którym planowałam rodzić) panował niepowtarzalny nastrój. By moje dziecko przyszło na świat w magicznej atmosferze" – wspomina Marcelina.

W dalszej części listu opowiada o przygotowaniach do porodu, rozmowach z położną, ustaleniach z mężem. To miał być bardzo świadomy, ale i bardzo intymny poród. Niezależnie od tego, czy będzie bardzo bolesny, czy ból będzie do zniesienia, Marcelina chciała wszystko przeżywać bardzo świadomie. Zależało jej, by była o tym, co się dzieje, na bieżąco informowana.

Ja rodzę!

"Odeszły mi wody, nie miałam wątpliwości, że się zaczęło. Zadzwoniłam do położnej i do męża. Włączyłam muzykę, zapaliłam świece i lampkę w korytarzu. Było tak, jak sobie wymarzyłam. Potem pojawiły się skurcze. Na początku w miarę delikatne, jednak już po dwóch godzinach były coraz silniejsze. Niestety, wraz z nimi pojawił się ktoś jeszcze.

Oddychałam, kołysałam się na piłce. Trzymałam męża mocno za rękę, razem przeżywaliśmy ten ból. Nagle zobaczyłam jakiegoś faceta. Pamiętam, że w tamtym momencie nawet nie miałam siły, by coś powiedzieć. Skurcz był naprawdę silny. Spojrzałam na męża, on na mnie i z takim uśmiechem w oczach powiedział, ‘Zamówiłem fotografa, który wszystko uwieczni’.

W myślach chciałam go zabić, ból nie pozwalał mi wykrztusić z siebie ani słowa. W chwili przerwy między skurczami powiedziałam, że ma się go natychmiast pozbyć, bo nie ręczę za siebie. Nie wiem kiedy, gdzie i co mąż mu powiedział, ale faceta już nie było" – pisze czytelniczka.

To żart?

Po jakiejś godzinie szczęśliwi rodzice powitali na świecie synka. Kwestia dotycząca fotografa przez kilka dni w ogóle nie była poruszana. Dopiero po jakimś tygodniu, mąż zaczął rozmowę.

"Usłyszałam, że jestem niewdzięczna, że żadnej niespodzianki nie można mi zrobić. Wspomniał nawet, że to też jego dziecko i chciał mieć wszystko uwiecznione na fotografii. Zaczęliśmy się kłócić. Przez kilka dni nie odzywaliśmy się do siebie ani słowem.

Potem powoli wszystko zaczęło powracać do normy, jednak przy każdej kolejnej kłótni czy sprzeczce mąż wypomina mi moją niewdzięczność. Ma mi za złe, że nie chciałam, by fotograf robił zdjęcia, jak rodzę. Jak cierpię z bólu, jak przeżywam każdym milimetrem mojego ciała. Jak daję z siebie wszystko, by na świecie pojawił się nasz syn. A przecież to ja powinnam mieć do niego pretensje! Bo tak się po prostu nie robi! To niedorzeczne, ale on tego nie rozumie. Droga redakcjo, drogie czytelniczki, momentami zastanawiam się, czy to ja oszalałam, czy on?".

Czytaj także: https://mamadu.pl/167158,porod-w-domu-cena-przeciwwskazania-wady-i-zalety-porodu-domowego