Zapukał do mnie sąsiad, bo bał się, że krzywdzę dziecko. Po chwili płakaliśmy razem
"Zacznę może od tego, że nasi sąsiedzi nie mają z naszą rodziną łatwego życia. Ale to dlatego, że my też nie mamy łatwego życia. Wręcz przeciwnie, życie moje i mojego syna jest trudne, a nic nie wskazuje na to, że kiedykolwiek miałoby się to zmienić. Przynajmniej ja straciłam już nadzieję.
Założę się, że jesteśmy obiektem plotek i pokątnych szeptów na klatce schodowej. Nic na to nie poradzę, nie mam mocy, by to zmienić. Robię wszystko, co mogę, żeby było łatwiej, ale nie mam większego wpływu na to, co dzieje się w moim domu. A dzieje się niewesoło.
Pukanie do drzwi
Wczoraj wieczorem zapukał do mnie sąsiad z dołu. Miałam kłopot, by otworzyć mu drzwi, bo syn właśnie wykręcał mi rękę i szarpał za włosy. Ale udało się. Sąsiad miał zaniepokojenie wypisane na twarzy. – Chciałem zapytać, czy mogę jakoś pomóc? – powiedział.
Rozumiecie? Nie zaczął od pytania, co tu się dzieje, nie groził wezwaniem policji, nie krzyczał, że zakłócamy mu wieczorny odpoczynek. Nie, nic z tych rzeczy. Po prostu zaoferował swoją pomoc. Rozpłakałam się. Syn w tym czasie zabarykadował się w pokoju, słyszałam dźwięk przewracanego krzesła i książek spadających z półek.
Powiedziałam sąsiadowi, przez łzy, że dziękuję za ofertę pomocy. I że przepraszam za te hałasy. I jeszcze, że nie może mi pomóc. Oraz że muszę już iść do syna, żeby nie zrobił sobie krzywdy. Mężczyzna chwycił moją rękę i ze łzami w oczach powiedział: – Domyślam się, że nie ma pani łatwo. Proszę zawsze przyjść do nas, jeśli będzie pani potrzebować jakiejkolwiek pomocy.
Wystarczy tak niewiele
Zamknęłam za nim drzwi. Byłam wzruszona, że zareagował (przecież dziecku mogłaby dziać się krzywda, a zbyt często sąsiedzi to ignorują) i że zobaczył we mnie człowieka, że chciał pomóc. Poczułam się mniej sama. Ale też czułam ulgę, bo wiedziałam, że nie udźwignęłabym dodatkowo sąsiedzkiej awantury. Ta domowa mi wystarczała. A mam ją co 2-3 dni.
Widzicie, mój syn ma 13 lat i zaburzenia rozwoju. Część nadal w trakcie diagnozy (psychiatra i psycholog nazywają to 'obserwacją w kierunku…' – i tu pada nazwa przerażającej choroby psychicznej), część już wystawiona. Do tego niepełnosprawność intelektualna. I duża, duża siła.
Nasze trudne życie
Syn jest duży jak na swój wiek. To przez leki, które zażywa, zwiększają apetyt i masę ciała. Ale też przez to, co je. Śmieciowe jedzenie – czipsy, frytki, bułki. Niczego innego nie chce jeść, a ja już nie mam siły z nim o to walczyć. Właściwie do niczego nie mam już siły. Najlepiej mi, kiedy on śpi, ale wtedy też odczuwam niepokój, bo może się obudzić. Poruszam się po mieszkaniu na palcach, staram się nie robić hałasu.
Syn jest wobec mnie agresywny werbalnie i fizycznie. Miewam siniaki, zadrapania, ślady ugryzień, wyrwane włosy. Jest też autoagresywny. Potrafi uderzać głową o podłogę lub meble. Taty nie ma. Nie zniósł tego, odszedł. Wiadomo, kto by to mógł znieść na własne życzenie? Ja nie mam wyjścia. Kocham syna, wiadomo, ale czasami też chciałabym zniknąć.
Jest w terapii. Jest na lekach. Był w szpitalu psychiatrycznym już dwa razy. I tyle, nic więcej nie da się zrobić. Mam poczucie, że system nie ma pomocy dla takich rodzin jak nasza. Jedyne co mi pozostaje, to mieć nadzieję, że wszystkie te działania, które podejmuję, te terapie i leczenie, kiedyś przyniosą pozytywny skutek. I że sąsiadów takich jak ten z dołu będzie na świecie więcej. Na razie czekam i żyję dzień po dniu. Gdy jest dobry, zasypiam z ulgą".