Syn zaczyna podstawówkę, a ja martwię się jego żywieniem. Czy to znak całego pokolenia?
Syn je tylko kilka wybranych rzeczy
"Mój 7-letni syn całe życie był raczej niejadkiem. Tylko jako niemowlak, któremu rozszerzałam dietę, jadł wszystko z ogromnym entuzjazmem. Potem, gdy skończył 1,5 roku, zaczął wybrzydzać, jadł coraz mniej różnych posiłków. Obecnie kończy przedszkole, w którym była kuchnia i panie specjalnie dla niego zawsze miały przygotowane kilka dań, które jadł bez marudzenia, w tym: kotlety z piersi kurczaka z ziemniakami i mizerią lub marchewką i groszkiem, rosół, pomidorową z ryżem albo potrawkę z kurczaka z ziemniakami" – rozpoczyna swój list nasza czytelniczka, mama 7-letniego chłopca.
"Właściwie zarówno w przedszkolu, jak i w domu syn zjada na śniadanie bułkę z masłem, czasem do tego gotowane jajko albo ogórka pokrojonego w plastry. To właściwie wszystko, co je. Nie chce próbować nowych rzeczy, bo gdy się zmusza, to zwykle kończy się odruchami wymiotnymi. Już jakoś przyzwyczailiśmy się, że jego wybiórczość pokarmowa jest naprawdę duża i staram się zazwyczaj gotować posiłki 'pod niego'".
Niejadek kontra szkolne obiady
Mama chłopca martwi się tym, jak będzie wyglądało żywienie syna po rozpoczęciu szkoły: "Jesteśmy pod opieką psychologa dziecięcego, ale teraz syn od września rozpoczyna pierwszą klasę i mam ogromne zmartwienie związane z jego żywieniem w trakcie przebywania w szkole. Mianowicie, obydwoje z mężem pracujemy na etatach, więc syn oprócz godzin lekcyjnych będzie też w szkole spędzał dodatkowe godziny na świetlicy, kiedy my będziemy w pracy.
Planujemy, że śniadania będzie jadł w domu, a do szkoły będę mu szykowała śniadaniówkę z jakimiś przekąskami, które wiem, że będzie zjadał. Problemem jest jednak obiad. Wiem, że nie przekonam syna do żadnych nowych posiłków, a na pewno nie groźbą i siłą, on musi sam wykonać ten krok. Niestety w szkolnej stołówce nie ma możliwości wyboru dań. Wszyscy uczniowie jedzą to, co akurat danego dnia kucharki przygotują według jadłospisu ułożonego na cały miesiąc".
"Jak zgłodnieje, to przestanie wybrzydzać?"
Syn będzie w szkole spędzał po ok. 8 godzin, więc chciałabym, żeby w tym czasie zjadł coś ciepłego, pożywnego. Nie musiałabym wtedy też tylko dla niego szykować po pracy obiadu, bo my z mężem również jemy obiad w trakcie pracy. Wiem jednak, że Szymon 3/4 posiłków serwowanych w stołówce nie zje, więc wydaje mi się, że płacenie za obiady to wyrzucenie pieniędzy w błoto.
Zastanawiam się, czy w takim przypadku śniadaniówka mu wystarczy? Czy nie będzie głodny? Jeśli będzie dokuczał mu głód, na pewno gorzej będzie mu też szła nauka. Jestem już w takiej desperacji, że rozważam szykowanie mu obiadu w drugiej śniadaniówce. Zastanawiam się też, czy może jak porządnie zgłodnieje, to w końcu przestanie wybrzydzać i będzie szansa na to, by zjadł to, co akurat jest w szkolnym menu?" – kończy swój list zmartwiona mama 7-latka.