Ej, mężczyźni! Powiem wam, co robicie źle, kiedy "zajmujecie się" dziećmi
Mężczyźni, otóż zajmowanie się dzieckiem nie jest takie nieskomplikowane, niewymagające, jak moglibyście błędnie przypuszczać. Może ktoś naopowiadał wam takich bzdur, że to właściwie niczego od was nie wymaga. Wszystko to obalmy sobie na wstępie tak, żebyśmy płynnie mogli wypunktować wam dokładnie, w czym jest problem.
Okazuje się bowiem, że te małe istoty to szczególnie wymagające stworzenia, nieznoszące sprzeciwu i wyjątkowo łatwo popadające w stan rozpaczy, kiedy coś idzie nie po ich myśli. A przede wszystkim: nasze dzieci są istotami społecznymi, rodzą się w gromadzie i szczególnie w pierwszym okresie życia raczej nie bywają skrajnymi indywidualistami. Słowem lub dwoma: potrzebują nas.
Potrzebują cię, mężczyzno, jeśli jesteś ich ojcem w zakresie szerszym niż samo na ciebie patrzenie. To dla niego dobry, bezpieczny widok, ale wciąż to za mało, by mówić o tym, że dziecko zostało zaopiekowane.
Zajęcie się dzieckiem wymaga (częściej niż czasem) otworzenia do niego ust, wyartykułowania do niego słów, a nawet wykonania fizycznych działań, na przykład takich jak zejście z kanapy. Zmiana pozycji, może nawet sięgnięcie po kredki, klocki, książkę.
Nie ma w tym nic śmiesznego
Doprowadzacie mnie do szału i nawet nie mam siły być ironicznie zabawna. Nie jest to ani trochę zabawne, że u tylu mężczyzn zajmowanie się dzieckiem ogranicza się do rzuconego od czasu do czasu w bliżej nieokreśloną przestrzeń: no, chodź, pobawimy się.
Trzyletnie, czteroletnie, pięcioletnie, a nawet 15-letnie dziecko nie przyjdzie szczególnie zachęcone takim zlepkiem słów rzuconym od niechcenia między jednym podniesieniem telefonu do ręki a drugim. To nie zadziała, chłopaki!
Ruszcie się z tej kanapy, tego fotela. Usiądźcie na podłodze, wykażcie trochę inicjatywy. Posłuchajcie, co dziecko tak naprawdę ma do powiedzenia. Zaproponujcie zabawę, która sprawi mu radość. Jest ok, że dostosujecie ją do swoich możliwości, ale niech te możliwości w ogóle się w was znajdą. Poszukajcie ich, one tam są. Wasze dzieci o nie wołają, kiedy znowu przewracacie oczami na kanapie.
I dość już tych stereotypów, jak to my, kobiety, lepiej reagujemy na potrzeby innych i mamy więcej empatii i wrażliwości do dzieci. Ok, fajnie.
Nie musicie mieć w sobie niewyczerpanych pokładów empatii i kobiecych cząstek, by porozmawiać ze swoim dzieckiem. Poważnie. By schylić się na tę cholerną podłogę, a nie patrzeć na nich z góry. By wyjąć te klocki i powiedzieć: ej, a zbudujemy razem nasze miasto?
Spróbujcie. Nagle okaże się, że te kobiety wasze i dzieci wcale nie są takie marudy nieskończone. Potrzebują po prostu zobaczyć, że wam zależy.
Czytaj także: https://mamadu.pl/171641,dosc-kultu-udreczonej-matki-i-bohaterskiego-ojca-ktory-jest-przy-dziecku