Zamykam oczy. Myślę o swoim dzieciństwie. Czuję wiatr na policzkach, kiedy jadę czerwonym składakiem babci po polnej drodze. Czuję wypukłości na chudym, opalonym ciele, ugryzienia komarów. I krew, kiedy przewracam się na kamienie i jej strużki spływają po kolanach i łokciach…
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Czuję zapach ziołowego szamponu i zbóż. I ciepły dotyk rąk babci, kiedy otula mnie ramionami. Słyszę śmiech przyjaciółki i szum jabłoni, która osłania nas przed słońcem. W ustach wciąż mam smak papierówek. To było moje lato. To moje wspomnienia.
Kiedy myślę o sobie, jako o kilkuletniej dziewczynce, uderza mnie, jak inne jest życie mojej córki, a jednocześnie, jak jesteśmy podobne. Jakość życia, którą mogę współcześnie zapewnić mojemu dziecku, jest inna. Tylko, czy ma dla niej jakiekolwiek znaczenie, gdzie właściwie jest? Czy dzieci w ogóle postrzegają rzeczy tak jak my?
Patrzę w jej roześmiane oczy, kiedy brodzi w jeziorze i zachlapuje wszystko dokoła i wiem, że nie. Wiem, że dla mojej córki i dla prawdopodobnie większości dzieci nie ma znaczenia, w jakim są hotelu, jak drogi strój kąpielowy mają na sobie i z czego uszyta jest ich sukienka. Jaki jest wybór dań na kolacji i jaka metka wystaje ze spodni. To nonsens, abstrakcja.
Zaraza współczesności
Dlatego patrzę w te oczy swojego dziecka, nieświadomego jeszcze zarazy współczesności, jaką jest konsumpcjonizm, hedonizm i karmienie ego drogimi destynacjami i jeszcze droższymi przedmiotami. Patrzę i karmię się jej pierwotną jeszcze niewinnością.
Ma pięć lat i nie interesuje jej, gdzie jest, poza tym, żeby była z nami. Nie ma dla niej znaczenia miejsce, ilość gwiazdek hotelu, jakość obsługi. Cieszy się towarzystwem innych dzieci, biega, podaje rączkę, uczy się huśtać samodzielnie na drewnianych huśtawkach. Bierze z życia wszystko, co najprostsze i najlepsze. Wieczorem opada na łóżko, wtula we mnie pachnąca słońcem główkę i ma proste, dobre sny.
Nie biegnie do jakiegoś wyimaginowanego celu, nie próbuje nadążyć, nie porównuje się do nikogo. Po prostu jest i to jest dla niej wystarczające.
Kto z państwa potrafi jeszcze w dzisiejszym chaotycznym świecie przymusu, po prostu być dla siebie wystarczającym? Nie porównywać się do innych i nie czuć, że zawodzi? Kiedy jako ludzkość sobie to zrobiliśmy? Z każdym oddechem myślimy głównie o tym, co jeszcze możemy zrobić, albo gdzie powinniśmy być. Co jeszcze możemy osiągnąć, a przede wszystkim: co jeszcze możemy zdobyć?