Nie biorę udziału w rekrutacji do szkół publicznych. Mam ważny powód
Okrucieństwo i zielone kraty szatni
Wspomnienie mojego dzieciństwa: mam 11 lat, jestem nowa w małym mieście, nowa w szkole. To publiczna podstawówka, dzieci z pobliskich dzielnic. Idę przez szkolny, szary, kamienny korytarz, staram się trzymać głowę podniesioną, chociaż jest mi trudno. To moja piąta nowa placówka, tym razem w nieznanym dotąd mieście, jestem przerażona.
Nagle tracę grunt pod nogami, upadam, ciężki plecak obija mi chude ciało. Słyszę śmiech, dwie dziewczyny z mojej nowej klasy podłożyły mi nogi. Wstaję, otrzepuję się i idę dalej. Nie mam nikogo przed sobą, nie mam nikogo za sobą. Nie liczę na pomoc pedagogów, innych dzieci.
Znam już to, nie rozczulam się nad sobą. Z każdym upadkiem wstaję twardsza.
Wspomnienie bliskiej mi kobiety: ma niespełna 10 lat. Publiczna szkoła w niewielkim mieście. Zimna, kamienna piwnica, szatnia z kratami, złuszczająca się zielona farba. Stoi w niej sama, drzwi są zatrzaśnięte od zewnątrz. Dzieci z jej klasy zatrzasnęły ją w niej, bo za dobrze się uczy. Nie tolerują prymusek albo jesteś przeciętny jak oni, albo nie zostajesz zaakceptowany.
A to, co powyżej, to tylko wstęp.
Kilka lat później dzieją się rzeczy okrutne.
Incydent z polskiej publicznej placówki sprzed kilku miesięcy. 12-letnia dziewczynka zostaje ugodzona nożem prawdopodobnie przez mężczyznę, który przed szkołą sprzedawał narkotyki. Brak dowodów, pedagogów, monitoringu. Dziewczynka walczy o życie.
Maj, 2019 rok, 16-letni Emil wyciąga nóż w trakcie kłótni ze znajomym w szkole w warszawskim Wawrze. Rani go tak dotkliwie, że chłopaka nie udaje się uratować. Jeden traci życie, drugi spędzi ćwierć wieku w więzieniu.
Nie każdy rodzic zapewnia dzieciom normalność
Ludzie znają okrucieństwo, potrafią zadać ból. Dzieci są ludźmi i pochodzą z różnych rodzin. Niezmiennie łamie mi serce, kiedy myślę o tym, jakie zasoby są im podarowane na start przez dorosłych, którzy łamią wszelkie wartości, zasady, zatracają się nałogach i poddają agresji.
Nie tylko doświadczyłam jako dziecko bezmyślnych drwin ze strony młodych ludzi, ale również zobaczyłam zachowania dużo poważniejsze, kiedy pracowałam z dziećmi, jako dorosła kobieta. Z dziećmi z domów, w których warunki bytowe były niewystarczające, by godnie żyć i by godnie się rozwijać. Wiem, do czego zdolne jest kilkuletnie dziecko, które nie zna innego życia, które od rana do nocy słyszy język przemocy i nie znajduje w nikim wsparcia.
Wiem, ile potrzebuje czasu, by zaufać, otworzyć się i pomyśleć o zmianie. I jakie szkody może wyrządzić w etapie dochodzenia do zdrowia.
Alternatywne drogi edukacji
Jestem matką i nie mogę pozwolić na to, by moja mądra, dobra, jedyna córka trafiła do miejsca, w którym nie będę mogła zapewnić jej bezpieczeństwa.
A takim miejscem jest dla mnie szkoła publiczna.
Prowizoryczne konsultacje z pedagogiem, który wciąż najczęściej pozostaje tylko funkcją wpisaną w statut szkoły. Realnie drzwi zawsze pozostają zamknięte.
Żadnego wsparcia psychologicznego, zamiast zajęć z edukacji zdrowia psychicznego, nauka strzelania, gdyby okazało się, że moja córka zostanie wysłana na front. W wieku 15 lat…
Brak rozwiązań systemowych, które odpowiadają na zmieniające się potrzeby, czasy, narrację społeczną młodych ludzi. Brak otwartości, akceptacji, perspektyw. Sięganie do przeszłości, zamiast patrzenie w przyszłość. Tym dla mnie jest polska publiczna oświata.
Dlatego od roku, na samym początku drogi edukacyjnej mojej córki wybrałam dla niej prywatną placówkę. W umowie tkwił zapis: "wyrażam zgodę na przytulanie mojego dziecka."
Wyrażam zgodę na przytulanie mojego dziecka, na bliskość, na dobro, na tolerancję. Nie wyrażam zgody na cierpienie, na okrucieństwo, na brak bezpieczeństwa i brak ochrony przez dorosłych.