Czy jeśli uczeń łamie zakaz używania telefonu komórkowego podczas zajęć, nauczyciel ma prawo kazać mu go wyłączyć lub umieścić w widocznym miejscu na czas trwania lekcji? Oczywiście. Na oficjalnej stronie Rzecznika Praw Obywatelskich zastrzeżono jednak, że "szkoła nie ma uprawnień do rekwirowania przedmiotów należących do uczniów". Powiedzieć, że w szkole podstawowej w Spytkowicach ta zasada nie jest respektowana, to nic nie powiedzieć.
W statucie podstawówki zapisano dwa wątpliwe punkty.
1. Jeśli uczeń korzysta z urządzenia elektronicznego na lekcji, nauczyciel może zobowiązać ucznia do natychmiastowego zadzwonienia do rodzica, który ma podjąć decyzję "w sprawie dalszego postępowania". Jeśli uczeń się nie dodzwoni, telefon zostanie przekazany do "depozytu" dyrektora szkoły oraz wyłączony i pozbawiony na ten czas karty SIM.
Oznacza to nie tylko przetrzymywanie własności i upokorzenie postawionego pod ścianą ucznia, ale również komplikacje dla rodzica, który i tak wystarczająco jest zdenerwowany powiadomieniami z Librusa. Teraz, w godzinach pracy, może się w każdej chwili spodziewać telefonu od własnego dziecka i będzie zmuszony podejmować decyzje...
Nie zawsze będzie mógł odebrać, ale zawsze widząc imię dziecka na wyświetlaczu, będzie przecież zaniepokojony. Bo dlaczego dziecko dzwoni do niego w środku dnia, wiedząc, że on jest na zebraniu? Czy coś mu się stało?
Nawet jeśli rodzic domyśli się, że prawdopodobnie "rozrabiało", wytrąci go to z równowagi. Jeśli nie odbierze, spróbuje oddzwonić. Nie dodzwoni się jednak, bo telefon przecież będzie już w depozycie. I tak niepokój będzie kołem się toczyć.
Warto zaznaczyć, że według prawa, to nie uczeń powinien dzwonić do mamy podczas jej służbowych spotkań i narażać się tym samym na awantury. Uzyskanie zgody rodziców na pozbawienie ucznia możliwości korzystania z telefonu jest obowiązkiem nauczyciela.
2. Uczeń ma obowiązek dbać o estetykę i czystość stroju oraz o higienę osobistą, mieć czyste, krótkie, niepomalowane paznokcie oraz naturalny kolor włosów.
O ile zalecenie dbałości o higienę jest postulatem słusznym i zrozumiałym, o tyle "estetyka stroju" jest pojęciem subiektywnym, jest więc więcej niż pewne, że 10-latek rozumie je zupełnie inaczej niż jego 40-letni nauczyciel. I ma do tego święte prawo!
Nie wiadomo również, w czym przeszkadzają dyrekcji pomalowane paznokcie i nienaturalny kolor włosów. Zarówno jedno, jak i drugie, mieści się w społecznej normie, z której zapewne korzystają pracownicy szkoły. Decyzja, czy "nie jest za wcześnie na makijaż" powinna należeć wyłącznie do rodzica, nie szkoły.
Zwłaszcza że w tejże szkole naucza się, że "dobrze widzi się tylko sercem, najważniejsze jest niewidoczne dla oczu".
Stowarzyszenie Umarłych Statutów
Na oba problemy zwróciło Stowarzyszenie Umarłych Statutów, nieformalna grupa, która od 2018 roku dba o prawa uczniów.
– O sprawie został już poinformowany Małopolski Kurator Oświaty. W piśmie wnioskujemy nie tylko o uchylenie niezgodnych z prawem przepisów statutu, ale też o kontrolę tego, w jaki sposób i jak często telefony uczniów trafiały do depozytu u dyrektora szkoły w bieżącym i ubiegłym roku szkolnym. To będzie taka nasz Statutowa Walentynka dla dyrektora szkoły. Zamiast Amora czy Kupidyna dostarczy ją wizytator kuratorium oświaty – napisano na Facebooku grupy.
Jako że sprawa w żaden sposób nie dotyczy seksualności, mamy nadzieję, że tym razem małopolska kurator zareaguje odpowiednio. Wiemy już, że nie można na nią liczyć w sprawie edukacji seksualnej czy wsparcia osób dyksryminowanych, o czym mówi dość jawnie, dokładając swoją cegiełkę do krzywd dzieci. Może jednak tę sprawę potraktuje inaczej?