To szkoła czy kościół? Afera po słowach nauczycielki na zebraniu rodziców
Córka mojej koleżanki starannie wybierała szkołę średnią, by znaleźć się w środowisku tolerancyjnym, otwartym i wspierającym indywidualność każdego dziecka. Rodziców i ją samą spotkało wielkie rozczarowanie na wrześniowym zebraniu rodziców.
- Byłam w ciężkim szoku. Spotkałam się z zupełnie innymi osobami, niż te, z którymi rozmawiałyśmy z córką w czasie rekrutacji - opowiada moja znajoma. - Szkoła, która zdawała się witać dziecko z otwartymi ramionami, z dnia na dzień zmienia statut i stawia nas pod ścianą.
Na pierwszym zebraniu dla rodziców dowiedziała się, że w statut zostają wpisane szczegółowe zasady dotyczące ubioru uczniów. Dziewczynki nie mogą pojawić się w klasie w bluzkach na ramiączkach, bluzkach odkrywających brzuch, oczywiście na szkolnych korytarzach będzie obowiązywać zakaz makijażu, a biżuteria ma być dyskretna i elegancka.
- Moja córka bardzo przeżywa tę nagłą zmianę. Naprawdę liczyła na naukę w przyjaznym środowisku, tymczasem okazuje się, że wybrana przez nią szkoła nie różni się niczym od innych, które odrzuciła właśnie za brak tolerancji dla wyrażania siebie przez uczniów - tłumaczy znajoma.
Restrykcji ma być jeszcze więcej, bo obecna na zebraniu wuefistka szeroko rozprawiała o odpowiedniej długości paznokci, której oczekuje na swoich zajęciach. Motywowała to bezpieczeństwem. - Choć przykład "wydrapywania sobie oczu" przez uczennice, był mało przekonujący - dodaje mama licealistki.
Po zakończeniu zebrania wielu rodziców wyrażało ubolewanie i po prostu czuło się oszukanych przez szkołę. Większość z nich także wybrała to liceum ze względu na oczekiwanie swobody, której miały doświadczać ich dzieci w wyrażaniu siebie. Teraz liczą się z tym, że muszą przekazać dzieciom złe wieści.
- Po tym zebraniu nie mogę pozbyć się z głowy myśli o przekreślonym znaku widniejącym na kościołach, który zabrania wejścia w krótkim rękawku. Tak, zastanawiam się, czy polska szkoła nie zaczyna przypominać kościoła ze wszystkimi zakazami i obowiązkową religią - mówi moja koleżanka.
Co mówi prawo?
"W wielu szkołach za makijaż, kolczyk w nosie albo kilka w uchu, pomalowane paznokcie, pofarbowane włosy – nawet na naturalny kolor (a co dopiero na zielony!), za dredy czy tatuaż uczniów i uczennice spotykają szykany. Dostają nagany, ujemne punkty z zachowania, słyszą groźbę wydalenia ze szkoły za niepodporządkowanie się, otrzymują uwagi, bywają publicznie wyśmiewani i wyśmiewane przez nauczyciela, gdy ich wygląd nie odpowiada jego gustowi. Bywa nawet tak, że szkoła nie stworzyła w statucie obostrzeń w tej sprawie, ale na przykład matematyczka 'nie życzy sobie', aby na jej lekcji ktoś miał makijaż. Nakazuje więc uczennicy natychmiast pójść do toalety umyć twarz" - pisała w swoim felietonie na portalu organizacji pozarządowych aktywistka Alina Czyżewska.
Gdyby przyjrzeć się zagadnieniu od strony prawnej - prawo oświatowe, które zezwala szkołom umieszczać w statutach preferencje dot. ubioru, jest niezgodne z Konstytucją, która jest nadrzędnym dokumentem prawnym w Polsce. Każdy obywatel ma prawo do wolności, a dzielenie uczniów na chłopców i dziewczynki i tworzenie oddzielnych przepisów dotyczących ubioru są sprzeczne z art. 33 Konstytucji RP, który gwarantuje równość wszystkim obywatelom.
Z kolei według Kodeksu Cywilnego w artykułach 23 i 24 „dobra osobiste człowieka, jak w szczególności zdrowie, wolność, cześć, swoboda sumienia, nazwisko lub pseudonim, wizerunek, tajemnica korespondencji, nietykalność mieszkania, twórczość naukowa, artystyczna, wynalazcza i racjonalizatorska, pozostają pod ochroną prawa cywilnego niezależnie od ochrony przewidzianej w innych przepisach”.