Stracone wakacje i poczucie wstydu. Dzieci-sprzedawcy to plaga przy polskich drogach

List czytelniczki
20 czerwca 2022, 11:19 • 1 minuta czytania
"Zaczęły się upały, a wraz z nimi... wysyp dzieci-sprzedawców przy drogach. Ciężko mi uwierzyć, że są ludzie, którzy tak ryzykują bezpieczeństwem swoich własnych dzieci."
"Dzieci handlują przy drodze lodami. Dlaczego ich rodzice na to pozwalają?" fot. Marek BAZAK/East News
Więcej ciekawych artykułów znajdziesz na stronie głównej

Upalny weekend

"Ostatnio, razem z rodziną, pojechałam nad pobliski zalew. Tego dnia skwar był niesamowity: termometry pokazywały ponad 30 st. Celsjusza, a ludzie szukali ochłody, gdzie się da. Przez to, że na kąpielisku było tak dużo osób, w każdym okolicznym punkcie, w którym można było kupić coś zimnego do picia czy lody, były straszne kolejki. I w tych warunkach ktoś wyczuł idealny biznes, do którego można wykorzystać... dzieci.


Bo niestety widok dziewczynek sprzedających lody z prowizorycznej przenośnej lodówki wcale nie był rzadkością. W okolicy zalewu widziałam trzy takie stoiska, wszystkie wyglądały tak samo. Dziewczynki siedziały same przy drodze i od czasu do czasu ktoś przychodził, żeby kupić od nich tego nieszczęsnego loda. Sama nie wiem, czy z litości, czy jednak są na świecie ludzie, którzy uważają, że pracujące 10-latki to normalna sprawa.

Dzieci w pracy

W pierwszym odruchu sama chciałam podejść do dziewczynki i coś od niej kupić. Zwyczajnie było mi jej żal: podczas gdy rówieśnicy biegali boso po piasku z dmuchanymi flamingami i mieli wolny dzień, dziewczynka-sprzedawczyni siedziała w upale przy drodze. Myślałam, że dam jej zarobić. Może wtedy szybciej sprzeda wszystkie lody, zbierze pożądaną sumę pieniędzy i pójdzie do domu?

Jednak po chwili uznałam, że większą przysługę jej zrobię, jeśli... nic od niej nie kupię i nie będę wspierać tego procederu: gdyby nikt nie kupował tych lodów od dzieci, to zwyczajnie by ich przy tych drogach nie było. A tak interes dalej się kręci. Zresztą, choć w tej sytuacji nie jest to najważniejsza sprawa, dziwię się, że ludzie jedzą lody z tak niepewnych źródeł. Nigdy nie słyszeli o salmonelli?

Nie mam pojęcia, czy dziecko siedziało tam z własnej woli, czy jednak ma tak pomysłowych rodziców. Wydaje mi się, że w tego typu "przedsięwzięcie" muszą być zaangażowani dorośli, aby dostarczyć produkty, ustalić cenę, dać pieniądze na wydawanie reszty. I przenieść tę prowizoryczną lodówkę.

Wakacje z piekła rodem

Ale pracujące dzieci przy drogach to nie tylko stracone weekendy, wakacje i zapewne poczucie wstydu: w końcu nad tym zalewem było tak dużo dzieci z okolicznych miejscowości, że nie ma siły, żeby ta dziewczynka nie spotkała kolegów z klasy. To też zwyczajnie niebezpieczne. Dziewczynka, którą obserwowałam, sprzedawała lody przy skrzyżowaniu: przecież wystarczy nawet z pozoru niegroźna kolizja, żeby jakiś samochód mógł wpaść prosto na nią.

Poza tym dziecko, które w ten sposób "dorabia" ma kontakt z ogromną liczbą obcych osób: takich, którzy do nich podchodzą, ale też takich, które zatrzymują się samochodem. Rozmawia z nimi, nawiązuje interakcje. W głowie mi się nie mieści, że są ludzie, którzy nie widzą w tym nic ryzykownego i sami wysyłają swoje dzieci do takiej pracy".

Czytaj także: https://mamadu.pl/163546,lody-z-automatu-moga-szkodzic-zdrowiu-gis-ostrzega-kupujacych