"A żurek to soliłaś?" - krytyka w święta to rodzinna plaga. Wprowadziłam nową zasadę
I znowu te meczące święta...
"Kilka lat temu stwierdziliśmy z mężem, że mamy dość jeżdżenia od jednych do drugich rodziców w trakcie świąt. Zawsze byliśmy potwornie umęczeni. Więcej czasu poświęcaliśmy na pakowanie rzeczy (przecież przy dzieciach nie da się wstać od stołu i wyjść) i przemieszczanie się, niż spędzanie czasu z rodziną. Do tego wieczne wyrzuty: 'już wychodzicie', 'co tak późno' i to niezadowolenie, że chcemy odwiedzić także tych drugich rodziców.
Zamiast bojkotować święta, postanowiliśmy zorganizować je u siebie. Ja nie mam rodzeństwa, siostra męża też została zaproszona. Na początku pomysł wdawał się być świetny: mniej jeżdżenia, więcej siedzenia przy wielkanocnym stole. Potem zdałam sobie sprawę, że muszę przygotować cały dom, a do tego gotowanie i sprzątanie po gościach. Jeżdżąc na święta do rodziców i teściów nie musiałam tego wszystkiego robć. Zaczęłam się zastanawiać, czy dobrze zrobiłam. No ale się stało, musiałam przez to przebrnąć.
Bo na święta musi być czysto
Umyłam okna, wytarłam kurze nawet tam, gdzie nigdy nie wycieram i wyszorowałam podłogi. Chciałam się pokazać, nawymyślałam potraw i do stołu usiadłam tak umordowana, że nie miałam już ochoty na świętowanie. A trzeba było jeszcze zaserwować, dopilnować... Dobrze, że wzięłam dwa dni urlopu po świętach, bo mocno to odchorowałam. Było niefajnie i stwierdziłam, że chyba jednak wole jeździć od domu do domu...
Na kolejne święta nie zdążyłam nic powiedzieć, gdy usłyszałam 'to widzimy się u was'. Pomyślałam, że dobrze się bawili. Okazało się też, że dzieciaki były zachwycone, bo mogły spokojnie spędzić czas z dziadkami i kuzynami. Więc zrobiło mi się szkoda i nie chciałam ich wszystkich zawieść. Więc tak zostało. Zacisnęłam zęby i co roku zajeżdżałam się maksymalnie porządkami i przygotowaniami. W końcu nasze matki jakoś dawały radę.
Tym razem tak, jak ja chcę
Po kilku latach miałam tego serdecznie dość i postanowiłam zrobić to raz po swojemu. Tylko trochę kurze i odkurzanie. Żadnego mycia okien i gruntownych porządków! Ograniczyłam listę potraw (i tak zawsze połowa została). Wielki gar żuru z opcją dokładki, trochę wędliny i jajek. Żadnych drugich dań, a ciasta i sałatki do zrobienia przydzieliłam mamie, teściowej i szwagierce. I to była najlepsza decyzja w życiu. Ja się nie umęczyłam, niczego nie zabrakło, no i w końcu poświętowałam. Byłam zachwycona!
Niestety mój optymizm nie spotkał się jednak z pochwałą rodziny. Zarówno teściowa, jak i mama, były niezadowolone, 'bo gości nie prosi się o przyniesienie jedzenia'. Oczywiście ktoś życzliwy musiał rzucić: 'no choć okna mogłaś umyć', czy 'A żurek to soliłaś?'. Było mi przykro, bo w końcu nie byłam umęczona, wydawało mi się, że nadal wszyscy dobrze się bawią. Nikt nie umierał z głodu, choć nie było schabowego. A i wybór zaledwie trzech ciast do kawy (zamiast sześciu) nadal był dość duży. Przed świętami miałam czas i ochotę, by z dzieciakami malować jajka i robić ozdoby. A brudne okna? No cóż, chyba nie o to chodzi w święta.
W tym roku plan jest dokładnie taki sam! Rodzina nadal niekoniecznie zachwycona, że zleciłam im pieczenie i że będzie 'tak skromnie'. Znowu wytkną mi brudne okna. Ale organizuję święta u siebie, po swojemu. Choć potem muszę słuchać krytyki, nadal uważam, że warto! Nie zamierzam się tym przejmować. Nie oczekuję, że zrozumieją, że dzięki temu jestem mniej umęczona. Że mam więcej czasu na zabawę z dziećmi, robienie ozdób i wspólne pieczenie. Chęć się cieszyć tym, że mam wszystkich pod jednym dachem i obchodzę święta dokładnie tak, jak ja tego chcę".