"Nie jestem im nic winna". Czy dzieci mają obowiązek zajmować się rodzicami na starość?
Moja mama mieszka ze swoją matką. Nigdy nie wyprowadziła się z rodzinnego domu, choć w swoim życiorysie miała ofertę zaręczyn z niemieckim potentatem maszyn rolniczych. Niezależnie od światowych wojaży i możliwości wracała do rodzinnej wsi.
"Zrobiłam to dla babci" - zawsze mi powtarzała, gdy zżymałam się z tym, że muszę brodzić po wiejskich polach i wspierać utrzymanie gospodarstwa, którego serdecznie nienawidziłam.
Matka była dla niej wszystkim. To dziadek był alkoholikiem i przemocowcem. Moja mama postanowiła wynagrodzić wszystkie lata nieszczęść jedynej osobie, która była dla niej oparciem spokojną starością. I tak, opłaciła to własnym szczęściem.
Dwie nieszczęśliwe dusze pod jednym dachem. Czy to dla nich prawdziwe wytchnienie?
Dzieci toksycznych rodziców
Psychologowie słusznie zaznaczają, że stosunek do rodziców to kwintesencja tego, jak traktowali nas w dzieciństwie. I wbrew pozorom, umęczone i dręczone dzieci wcale nie muszą uciekać od swoich katów na starość. Mogą czuć przymus, aby się nimi zająć.
Problem dysfunkcyjnych rodziców po raz pierwszy nazwała i opisała w latach osiemdziesiątych amerykańska terapeutka Susan Forward.
- Jej pacjenci to ludzie "skatowani" psychicznie przez własnych rodziców. Są chorobliwie uzależnieni od nich w dorosłym życiu - mówiła mi Marlena Kazoń, terapeutka. - Forward pokazała, że dopóki nie zdecydują się na terapię, będą niszczyć swoje własne rodziny. I często w takich domach pojawia się przymus i obowiązek spędzania ze sobą weekendów, świąt, a także opieki na starość.
Taki rodzic będzie manipulował swoim dorosłym dzieckiem. Uruchomi nawet już prawie przez dziecko zapomniane mechanizmy przemocowe, które stosował przez cały okres jego dzieciństwa.
Stracone dzieciństwo
Obserwuję moich rodziców, znajomych i znam ich korzenie. Wielu, bardzo wielu, wychowywało się w toksycznej atmosferze. Niemal wszyscy jeżdżą do domów rodzinnych na święta, znoszą telefony z pretensjami, przyjmują nieproszone rady i oceny, które niszczą ich pewność siebie.
Choć mogę zabrzmieć okrutnie: śmierć rodziców ich nie uleczy. Schematy wyniesione z dzieciństwa zawsze będą w nas. Możemy je tłumić, możemy z nimi walczyć, ale w jakiejś części zawsze przekażemy je własnym dzieciom. Czy chcemy je wzmacniać, opiekując się starymi rodzicami? Niszczyć pracę, którą wykonaliśmy przez lata, by się od nich uwolnić.
Jedna z moich ciotek nigdy nie chciała zajmować się swoją matką w jej ostatnich latach. Ale była najstarsza, a tradycja mówi, że tak musiało być. "Nie pozwolę, żeby chodziła przy mnie obca" - mówiła praciotka.
Swoją upartością, bezwzględnością i starczą niesprawnością zgasiła radość życia swojej córki na zawsze. Uwiązane fałszywym poczuciem obowiązku i winy dorosłe dziecko nie potrafiło się uwolnić spod jej wpływu. Ponad 50-letnia kobieta kuliła się pod wzrokiem swojej starej matki jak dziecko skarcone za wyjadanie cukru.
Mój pradziadek był przerzucany po kolei po każdym ze swoich pięciorga dzieci. Najpierw zajmowała się nim moja babcia. Pamiętam, jak jeździłam z nią rowerem w odwiedziny, zwożąc jajka, chleb i gazety. Jemu było to wszystko obojętne. Mówił tylko o "jedynaku". Swoim synu, który gdy przyszła jego kolej, zatrudnił pielęgniarkę i pozbył się problemu opieki nad "ukochanym ojcem".
Czy to kwestia tylko mojej rodziny? Tylko w niej są niewdzięczne dzieci?
Czym jest wdzięczność?
Przyjrzyjmy się zatem pojęciu wdzięczności. To hasło według słownika języka polskiego oznacza poczuwanie się do zobowiązań za doznane od kogoś dobro. No właśnie: dobro.
- Rodziców należy szanować, a w naszej koncepcji szacunku nie mieści się żadna krytyka ich postępków. To sprawia, że wielu ludzi ma problem z powiedzeniem na głos, że czują się pokrzywdzeni przez swoich rodziców. To też daje toksycznym rodzicom prawo do stwierdzenia: "urodziłam cię i wychowałam, więc należy mi się szacunek i posłuszeństwo" - mówi Kazoń.
Warto dać sobie sprawę, że sami rządzimy swoim życiem. Jeśli byliśmy w stanie przerwać spiralę przemocy, wyjść z domu i wychowywać nasze dzieci zupełnie inaczej, to za nic nie warto wracać do źródła bólu.
A jeśli nasz dom był szczęśliwy? Czy wtedy jesteśmy zobligowani do opieki nad starzejącymi się rodzicami?
To znów zależy tylko od nas. Rodzice zdający sobie sprawę z samodzielności dziecka, nie będą go tym obarczać ani niczego wymuszać. Opieka, której definicję przytoczę znów za SJP, tłumaczona jest jako dawanie oparcia, wsparcia i zaspokajanie potrzeb. To także danie schorowanym rodzicom wolności wyboru.
Nie wierzę w to, że jakąkolwiek matkę cieszyłaby udręczona mina własnej córki, która w czasie troski o nią myślami jest gdzie indziej, którą przygniata ciężar podnoszenia, obracania i dbania o higienę osobistą staruszki.
Nie wierzę, że ktoś z nas chciałby odebrać własnym rodzicom godność, na siłę oferując swoją pomoc, nie szanując ich granic, "opiekować się" nimi, bo tak każe jakaś wyimaginowana tradycja.
Specjalnie nie podejmuję kwestii pieniędzy. Podobno zawsze lepiej płakać w nowiutkim mercedesie niż w starej skodzie. Jednak w przypadku schorowanych rodziców żadna "darmowa" kawalerka w spadku nie wynagrodzi krzywdy, jaką oni zadali nam w dzieciństwie ani my im, zmuszając się do opieki, której zupełnie nie chcieliśmy podjąć, a oni otrzymać.
Ideałem rodzicielstwa jest podążanie za potrzebami dziecka. Także tego dorosłego, które nosimy w sobie.
Czytaj także: https://mamadu.pl/137541,czy-wnukowie-maja-obowiazek-kontaktowac-sie-z-dziadkami