Musimy nadal sadzić kwiaty. Bo trzeba jakoś żyć, mimo wojny, mimo łez

Marta Lewandowska
08 marca 2022, 09:24 • 1 minuta czytania
Najpierw był szok, potem wyparcie, zderzenie z rzeczywistością, złość i ta bezradność, i chęć niesienia pomocy. Każdy z nas to poczuł. Tak samo jak niepokój. Różnie radzimy sobie z tą sytuacją. Od 13 dni śledzimy wiadomości, oglądamy zdjęcia z Ukrainy i z granicy. Kręcimy głowami i liczymy, że to zły sen. Sen, który minie.
Czasem trzeba się wyrwać, zapomnieć i głośno zaśmiać. Fot. Archiwum prywatne
Więcej ciekawych artykułów znajdziesz na stronie głównej

Próba, jakiej nie chcieliśmy doświadczać

Ani my, ani oni. Kiedy wstaliśmy 24 lutego, wystarczyło wziąć telefon do ręki, włączyć dowolny serwis. Wojna. Coś, czego mieliśmy nadzieję nigdy nie zobaczyć na żywo, stało się faktem. Oni wstali i nie wiedzieli co robić, uciekać, chować się, walczyć? Serce wyrywa się z piersi, adrenalina rozszerza źrenice, bo strach pojawił się w każdym z nas. 

Przeżywamy żałobę. Jeśli nie po poległych, to po pokoju na świecie. Bo dziś, choć na froncie są żołnierze (i cywile) z dwóch stron, zmienił się cały świat. Na zawsze. Możemy przeżywać to po swojemu, ale nikogo z nas te zmiany nie ominą. Zobaczymy je w rachunku ze stacji benzynowej i tym za ogrzewanie, a nawet tym za bułki. Ta sytuacja dotknie każdego z nas. Sięgnie do naszych serc, kieszeni i głów.

Ostatnio ciągle słyszę od znajomych, że mają dziwne sny. Komuś śniło się, że uciekał po ciemnym lesie, komuś innemu, że zgubił się w nieznanym zaułku. W tych snach dominuje zdziwienie, niepokój, niekiedy strach. To nie są przypadki. Każdy z tych snów odzwierciedla nasze niepokoje, nasza podświadomość nie ma wytchnienia, bo bodźców dociera do nas więcej, niż byśmy chcieli.

Nie radzimy sobie z nimi. Wojnę znamy z opowieści dziadków. Pamiętam, jak mój własny dziadek mówił, że nie wolno nam zapomnieć, bo jak zapomnimy, to wróci. I wróciła. Nie na nasze głowy spadają bomby, ale spadają niebezpiecznie blisko. I to naturalne, że się boimy. 

Show must go on

I wtedy jakby nigdy nic przychodzi SMS od operatora sieci komórkowej, że rachunek trzeba zapłacić, dziecko krzyczy z kuchni, że skończyło się masło, a pralka miarowym pikaniem informuje cię, że wyprała twój ulubiony sweter. Co zrobić, jak ruszyć się z otępienia, kiedy świat wokół się trzęsie, kiedy czujesz, że wszystko, co znasz i w co wierzysz, pęka?

Złap się tego, co zostało. Tych małych rzeczy, namiastki normalności. Nie tylko dzieci musimy chronić, ale i siebie, bo jeśli sami nie zadbamy o siebie, nikt tego nie zrobi, a i my nie pomożemy nikomu. Każdy ma własną strategię, jedna jest mniej, druga bardziej przemyślana, żeby sobie z tym wszystkim poradzić. 

Jeden zakopie się w pracy i będzie poirytowany, że tablica w mediach społecznościowych zasypana jest zbiórkami, bo on już ma tego dość i chce rozrywki. Drugi będzie się złościć, że ktoś ze znajomych wrzuca roześmiane zdjęcie z imprezy, gdy w Ukrainie umierają ludzie. Trzeci weźmie wolne w pracy, żeby pomagać tym, którzy uciekli... I każdy z nich ma prawo. I nikomu nic do tego.

I każdy z nas musi zrobić obiad, zapłacić rachunki, zawieźć dziecko do przedszkola i wstawić pranie. I jeszcze jechać do marketu po to masło i nie zapomnieć o proszku do prania. I choć serca pękają, to ten proszek trzeba kupić i do sąsiada się uśmiechnąć, bo tej normalności, tych pięciu minut bez wojny, nam potrzeba. 

Całą niedzielę spędziłam z dala od wiadomości. Na koniec dnia pomyślałam o rosole, który ugotowałam, spacerze po plaży, na który poszłam i tym gofrze z nieprzyzwoitą ilością bitej śmietany, która podstępnie odłoży się na moich boczkach. I tak drapiąc psa za uchem, siedząc na kanapie i oglądając kolejny film z Willem Smithem, złapałam się na tym, że nie wykonałam tego dnia żadnych ruchów noszących znamiona dobroczynności.

Musisz mieć siłę

Skarciłam się szybko. Bo zrobiłam sporo dobrego dla siebie i moich bliskich. Szczerze się uśmiechnęłam i nawet pomalowałam usta na czerwono. Przez chwilę nie tyle zapomniałam, ile nie myślałam. Zawisłam w stanie pośrednim. Moje dzieci są bezpieczne, głośno się śmieją i nawet dopominają o różne rzeczy. Cieszę się z ich beztroski, boję się, co będzie dalej, ale się uśmiecham.

Czasem w radiu zaatakują mnie wiadomości, coś zobaczę w internecie, świadomie zerknę na sytuację, przyłączę się do jakiejś zbiórki. Ta niedzielna ulga była mi dana na chwilę. Ta beztroska jest na chwilę. Ale muszę, i ty też musisz, robić to wszystko, co wiąże się z opieką nad tobą i twoimi bliskimi. 

Ta wojna, ten dramat, ta niepewność to nasza nowa rzeczywistość. I choć czasem wydaje mi się, że ta zima trwa już dwa lata i jeszcze wiele jej zostało przed nami, to musimy nauczyć się z nią żyć. Mimo zimy sadzić kwiaty w ogrodzie, myśleć o świętach, planować wakacje, choć czasy niepewne. Umówić się do fryzjera i kupić ziemniaki na obiad. 

Bo sami musimy przez nią przejść i pomóc przebrnąć tym, którzy nie mają odpowiednich butów. Tworzę więc w mim domu enklawę, wolną od wojny. Powiecie, że to naiwne, a ja powiem wam, że to zdrowe, bo żeby dźwigać te ciężary, musimy mieć siłę. I choć nie jedną łzę ocieramy każdego dnia, to trzeba wierzyć, że ta zima kiedyś musi minąć.

Czytaj także: https://mamadu.pl/160311,wysoko-empatyczny-dorosly-jak-radzic-sobie-z-emocjami