"I że Cię nie opuszczę, dopóki Ziobro mi nie pozwoli”. Utrudnienie rozwodów u(nie)szczęśliwi rodziny

Agnieszka Miastowska
„Kiedyś to nie było żadnych rozwodów, ludzie byli ze sobą na dobre i na złe, a jak się coś psuło, to się to naprawiało, a nie wymieniało na nowe” — powtarzają z nostalgią i rozrzewnieniem obrońcy „tradycyjnych wartości”. Oczywiście, że nie było. Ludzie często żyli ze sobą nieszczęśliwi. Ale do końca przysięgi. Dzisiaj partia rządząca marzy, by do tego powrócić, a słowa przysięgi zmodyfikować można by było na: "I że Cię nie opuszczę... dopóki Ziobro mi nie pozwoli”.
Ziobro utrudni rozwody. To sposób na unieszczęśliwienie polskich rodzin Tomasz Jastrzebowski/REPORTER

PIS utrudni rozwody

PIS od początku swojej kadencji przekonuje, że jest partią prorodzinną w każdym tego słowa znaczeniu. 500 plus, 12 tysięcy na dziecko i wszelkie inne liczne finansowe świadczenia miały zachęcić Polki do rodzenia dzieci – miałyśmy więc już motywację finansową.
Utrzymaniem morali kobiet zajmował się natomiast Minister Edukacji Przemysław Czarnek, który prowadził wykłady na temat powinności każdej kobiety i cnót niewieścich, które podsumować można byłoby właściwie stwierdzeniem – niech wam się nie wydaje, że studia, praca czy wasze własne plany zwalniają was z waszego jedynego powołania, czyli prokreacji — miałyśmy więc też lekcję coachingu.


A jakby metody marchewki było mało, to oczywiście PIS przygotował na kobiety także (niejeden) kij w postaci zniesienia edukacji seksualnej, utrudnienia dostępu do antykoncepcji oraz wreszcie — zakazu aborcji. Nie chcecie rodzić? Przekonamy was. Nie przekonaliśmy? Każemy.

W myśl tej samej zasady pojawiła się kolejna ustawa. Zmian w procesach rozwodowych ma być kilka, ale główną z nich będzie postępowanie informacyjne, które trzeba będzie obowiązkowo odbyć przed złożeniem pozwu o rozwód.

Ma ono trwać co najmniej miesiąc. Po jego zakończeniu, w trakcie postępowania o rozwód, sędzia będzie mógł je zawiesić, jeśli uzna, że są szanse na utrzymanie małżeństwa.

Szczególne utrudnienia czekać będą na małżeństwa z nieletnimi dziećmi – przepisy mają sprawić, że o rozwód w takim przypadku będzie najtrudniej.

Wiceminister sprawiedliwości Marcin Romanowski mówi wprost: "Teraz do sądów trafiają pozwy, które w 10 proc. nie kończą się rozwodem. Liczymy na to, że dzięki mediacjom ten odsetek znacząco się zwiększy. Szacujemy, że skorzysta z nich od 30 do 50 proc. par". 

Brzmi optymistycznie? Pytanie, co taki wynik oznacza – że zwiększyła się liczba par, które kryzys zażegnały i tworzą dla swoich dzieci szczęśliwą i bezpieczną rodzinę? Czy może liczbę par, które zrezygnowały z rozstania tylko z powodu utrudnień?

Znając posunięcia PIS-u, trudno uwierzyć w to, że w ich prorodzinnym czy raczej prolife'owym (w złym tego słowa znaczeniu) planie na polskie rodziny, ta ustawa jest marchewką, a nie kijem.

Szykuje nam się więc kolejny „prorodzinny” projekt, który – jak zawsze – pod płaszczykiem troski o dobro polskich dzieci ma utrudnić dorosłym ludziom podjęcie decyzji na temat tego, czy chcą pozostać w małżeństwie/rodzinie, które może być przemocowe, źle funkcjonujące albo po prostu – nie zapewniać szczęścia jego członkom.

A PIS po raz kolejny pokazuje kobietom, że same nie są przecież w stanie zdecydować i wiedzieć na pewno, czy małżeństwo, w którym trwają, daje im szczęście, czy rodzina, którą tworzą na pewno jest szczęśliwa, bezpieczna, odpowiednia, by dorastało w niej ich dziecko.

"Kiedyś ludzie się nie rozwodzili"

„Kiedyś to nie było tylu rozwodów, ludzie byli ze sobą na dobre i na złe, a jak się coś psuło, to się to naprawiało, a nie wymieniało na nowe” — powtarza ktoś z nostalgią i rozrzewnieniem, myśląc o przeszczęśliwych i zawsze zgodnych małżeństwach swoich pradziadków, dziadków czy rodziców.

Kochamy gloryfikować przeszłość, szczególnie taką dotyczącą naszej rodziny i domowego ciepełka, ale co ciekawe robimy to tylko wtedy, gdy byliśmy jego biorcami, a nie dawcami.

Bo nikt z nas nie ma pojęcia o tym, co naprawdę działo się w małżeństwach naszych rodziców czy dziadków. Chcemy wierzyć, że były zgodne i kochające, i trwały bez żadnych wątpliwości co do ich sensowności – ale tak nie było.

Podobnie naiwnie brzmi projekt ustawy przygotowany przez Ministerstwo Sprawiedliwości, którym Zbigniew Ziobro przekonuje właściwie, że jakiekolwiek małżeństwo jest lepsze niż rozstanie, a tym samym, że nawet najbardziej toksyczna i nieszczęśliwa pełna rodzina jest dla dziecka lepsza niż rodzice żyjący osobno i dobrze funkcjonujące rodziny patchworkowe.

Brzmi naiwnie, ale przecież nie o naiwność tu chodzi. A o kontrolowanie społeczeństwa poprzez kontrolowanie najmniejszej jego komórki, czyli rodziny.