Pani w przedszkolu krzyczy i wyznacza kary. Nie ma na to mojej zgody, moje dziecko wychowuję bez kar

Redakcja MamaDu
Moje dziecko zostało ostatnio w przedszkolu ukarane za nieodpowiednie zachowanie. Pani wychowawczyni sama się przyznała, że nakrzyczała na synka, bo zaczepiał kolegę podczas posiłku. Czy powinnam zainterweniować u dyrektora albo przenieść dziecko do innej grupy? - pisze do nas w liście do redakcji nasza czytelniczka Magdalena.
Pani wychowawczyni w przedszkolu synka krzyczała i ukarała go za nieodpowiednie zachowanie. Jan BIELECKI/East News
Mój syn od września zaczął przygodę z przedszkolem. Już dawno się zaadaptował w przedszkolnej grupie, uwielbiam tam codziennie chodzić, bawić się z kolegami i uczyć nowych wierszyków czy piosenek. Codziennie, gdy go odbieram, z entuzjazmem opowiada mi, co tego dnia robili w przedszkolu.


A mają naprawdę bogaty i różnorodny program: dzieci uczą się nie tylko zabaw, tańców i piosenek, ale sami robią masy plastyczne, którymi się później bawią, gotują i pieką ciasteczka z paniami nauczycielkami. Ogólnie zauważyłam, że moje dziecko bardzo się rozwinęło i bycie częścią przedszkolnej grupy naprawdę pozytywnie na niego wpływa. Jest jednak pewne "ale…".

Zasady w przedszkolu i niesforny 3-latek

Dziecko jest tylko dzieckiem, wiadomo, każdemu czasem zdarzy się coś przeskrobać. I tak też było w przypadku mojego 3-letniego synka, który podczas któregoś posiłku w przedszkolu, zaczepiał kolegę, który siedział przy stoliku obok niego.

Tak zrozumiałam z jego relacji swojego dziecka, które przyznało się do tego oraz podobną wersję opowiedziała mi wychowawczyni. Po całej sytuacji, gdy dziecku została zwrócona uwaga, on nieco się przekomarzając, zaczepił kolegę znowu.

Po tej ponownej sytuacji pani wychowawczyni nakrzyczała na moje dziecko i w ramach kary postawiła go na 5 minut w miejsce oddalone od stolików i dzieci, które bawiły się po zjedzeniu posiłku. Wszystko opowiedział mi syn, ale pani potwierdziła tę wersję, sama przyznała, że nakrzyczała na dziecko.

Nie wiem, co mam teraz zrobić, bo my w domu nie stosujemy takich metod wychowawczych i syn poczuł się naprawdę skrzywdzony. Ja wiem, czemu mają kary służyć, ale sama ich nie stosuję, nie uważam też, żeby to pozytywnie wpłynęło na dziecko.

Nie mówię, żeby wchodził na głowę czy paniom w przedszkolu czy rodzicom w domu, ale rygor, krzyki i kary to chyba mimo wszystko nie są najlepsze metody wychowawcze?

Rozmowa wiele ułatwia

Po tej sytuacji i przemyśleniu wszystkiego udałam się do pani z przedszkola na jeszcze jedną rozmowę. Poprosiłam ją, by takie sytuacje nie miały ponownie miejsca, bo nie życzę sobie, by krzyki i kary były stosowane wobec mojego dziecka.

Wychowawczyni broniła się, twierdząc, że przez brak konsekwencji jej wychowankowie – a jest ich więcej niż dwoje, których ja mam pod opieką w domu – "wejdą paniom nauczycielkom na głowy". Zasugerowałam, że być może wystarczyłaby rozmowa.

Bo nasze dziecko nauczone jest, że nie groźbami i karami, ale właśnie rozmową rozwiązujemy wszelkie konflikty i problemy w naszej rodzinie. I że to często jest skuteczniejsze niż krzyki. Wychowawczyni zgodziła się ze mną i przeprosiła za całą sytuację, ale zastanawiam się, czy to aby nie dopiero początek problemów?

Trochę obawiam się, że jak pani nie ma cierpliwości i podejścia do dzieci po niecałych 3 miesiącach opieki nad grupą, to jak poradzi sobie przez cały rok szkolny i kolejne lata wychowywania grupy przedszkolaków, którzy przecież nie zawsze są potulnymi owieczkami?

Rozważam przeniesienie dziecka do innej grupy albo rozmowę z dyrektorką. Czy to może jeszcze za wcześnie na takie kroki, a ja jestem przewrażliwiona?