"Założyłam, że wytną mi wszystko, potem chemia i będę zdrowa". Mama 6 dzieci walczy z rakiem

Aneta Zabłocka
O raku dowiedziała się w tym samym dniu, w którym urodziła swoje 6. dziecko. Teraz w trakcie serii chemioterapii nie ma sił, aby wziąć ja na ręce. "Miałam dobre życie", mówi Magda, ale zupełnie się nie żegna. Chce żyć i zrobi wszystko, by móc wreszcie ululać Kazika w ramionach.
Magda Sobecka walczy z rakiem. Matka 6 dzieci zbiera pieniądze na chemię Fot. archiwum prywatne
Magdalena Sobecka ma 33 lata. Jest mamą 6 dzieci - Jeremiego, Józka, Heli, Rozalki, Stefana i Kazika. Cierpi na raka piersi z przerzutami do wątroby. Razem z mężem, Bartłomiejem, pracowali do tej pory jako nauczyciele w leśnym przedszkolu w Bydgoszczy. Do tego ona szyła, haftowała i uczyła w domu dzieci. Byli i są szczęśliwi.


– Dzwonisz w dobrym momencie. Jestem jeszcze przed trzecią dawką chemii, więc mam trochę siły – mówi mi Magda na początku rozmowy.

Po dwóch tygodniach od każdej chemioterapii kompletnie opada z sił. Po pierwszej dawce wylądowała na izbie przyjęć i pod tlenem. Następna chemia była już znośna.
– Szczerze mówiąc, miałam preludium osłabienia i złego samopoczucia już w ciąży. Kręgosłup bolał mnie tak bardzo, że ledwo byłam w stanie ustać na nogach. Wiele czasu spędziłam w łóżku, pokazując palcem, co trzeba zrobić i na co mam ochotę – mówi Magda.

Teraz jednak nie poddaje się tak łatwo swojemu stanowi. Gdy tylko poczuje przypływ sił, zrywa się i zaczyna układać, przekładać, kombinować.

– Moja żona słynie z tego, że ona wszystko robi sama. Choć miska z praniem do ułożenia jest dla niej za ciężka, by ją podnieść, próbuje to robić, gdy ja nie patrzę – śmieje się Bartek. – Kątem oka widzę, jak ciągle próbuje coś robić w domu.

– Mebli nie przesuwam – żartuje Magda.

Dzień narodzin

O raku dowiedzieli się w dniu, w którym na świat przyszedł ich najmłodszy syn Kazik. W czasie przygotowań do cesarskiego cięcia zbadano jej piersi i pobrano wycinek wątroby do badań, bo na USG widoczne były na niej guzy. W czasie operacji doszło do krwotoku i przez kilka kolejnych dni Magda zupełnie była pozbawiona siły.

– Długo nie wstawałam. Przygnębiające było dla mnie to, że nie miałam przy sobie synka, nie mogłam karmić go piersią, ani nawet zobaczyć się z moim mężem – wspomina.
Fot. archiwum prywatne
To on przekazał jej niewesołe wiadomości dotyczące jej stanu zdrowia, gdy już, częściowo nielegalnie, dostał się do szpitala. – Po 10 latach małżeństwa nie ma rzeczy, której nie możemy sobie powiedzieć – mówi Bartek.

Na początku nie bali się. – Założyłam, że wytną mi wszystko, potem chemia i będę zdrowa. Dopiero po tygodniu usłyszeliśmy od lekarza, że ten rodzaj raka jest nieuleczalny. Już zawsze we mnie będzie – mówi Magda.

Kazik urodził się 16 sierpnia. Pierwszą chemię Magda przyjęła 3 września. Bez tak błyskawicznej reakcji lekarza prowadzącego i rozpoczęcia leczenia, mama 6 dzieci nie miałaby żadnych szans.

To nowotwór, który żeruje na hormonach. W czasie ciąży miał dogodne warunki do rozwoju. Rósł bardzo szybko i bardzo szybko przerzucił się na kolejne organy.

Magda nic nie wyczuła. Jest przekonana, że dopiero po diagnozie jest w stanie wyczuć guzek w piersi. Bolały ją plecy, ale której ciężarnej nie bolą? Bolały piersi? No pewnie, rosną. A przecież urodziła 5 dzieci, zna te ciążowe objawy na pamięć, nie ma się co nimi martwić.

A rak rósł na równi z dzieckiem w brzuchu.

– Gdy tydzień po narodzinach Kazika Magda pojechała na badania i nie spała w domu, chodziłem co chwilę do piwnicy, udając, że coś sprzątam, żeby dzieci nie widziały, jak jestem zdenerwowany – mówi Bartek.

– W dniu diagnozy pierwszy raz się popłakałam. Dowiedziałam się, że dostanę hormony, które wywołają u mnie wczesną menopauzę i resztę życia spędzę na rencie zdrowotnej - wspomina Magda. – Myślałam: dopiero co urodziłam dziecko, a nie mam siły go nosić i przytulać. Czas mi ucieka.

"Mamo, poczytasz nam?"

Mama nie przytula. W ciągu dwóch pierwszych dni po chemioterapii zawsze śpi w oddzielnej pościeli i nie można jej przeszkadzać. Związki z chemioterapii wydzielają się także przez skórę, więc Magda nie może objąć własnych dzieci. A one czekają.

– Najstarsi rozumieją, ale trudno to tłumaczyć czterolatce i dwulatkowi. Rozalka bardzo to przeżywa, czasami pochlipuje. Gdy pewnego dnia jechałam do szpitala, schowała się pomiędzy dwoma łóżkami i płakała, że nie może założyć skarpetki. Przeniosła uczucia, z którymi nie potrafiła sobie poradzić, na tę oporną skarpetkę – wspominają rodzice.

No i jest jeszcze Kazik, który ma dwa miesiące. Mama nie ma sił, by go trzymać, lulać, nosić.

Starają się żyć normalnie, choć mama głównie urzęduje z łóżka. Potrzebuje teraz dużo snu, by się regenerować. Zawsze jednak znajdzie się dźwięk, który ją zaniepokoi.
Fot. archiwum prywatne
– Jestem mamą, więc gdy tylko któreś z moich dzieci miauknie, zapiszczy, czy usłyszę kłótnię, a tych nie brakuje, to od razu się podnoszę – mówi Magda. Rozważała nawet zakup stoperów do uszu.

– Bartek zalicza w ciągu dnia 15-minutową drzemkę z chrapaniem i snami, a ja nie potrafię się wyluzować. Prawda, że ciągle ktoś wpada do sypialni z pytaniem, czy nie mam ochoty akurat poczytać mu książki lub żeby upewnić się, że śpię.

"Miałam dobre życie"

– Musiałem zrezygnować z pracy, a przy takiej liczbie dzieci pieniędzy potrzeba sporo i trochę - mówi Bartek. Zdecydowali się nazbiórkę na Się Pomaga, choć początkowo nie chcieli epatować chorobą i wizerunkiem rodziny.

Namówili ich znajomi, którzy uświadomili im, że koszty będą z każdym miesiącem rosnąć. Magda chudnie, więc potrzebuje specjalistycznego żywienia, który wspomoże jej organizm w walce z rakiem i rekonwalescencję po chemioterapii.

– Mamy znacznie mniej, bo ja nie pracuję, a ZUS nigdy nie był mistrzem wypłacania pieniędzy w terminie – próbuje żartować Bartek.

Magda jeszcze się nie żegna, ale zdarzają jej się gorsze dni. Zbiórka jest po to, aby ze wszystkich zmartwień, chociaż ta sprawa dała im oddech.

– Mieliśmy plany, chcieliśmy wyjeżdżać z dziećmi, ale teraz żyjemy tu i teraz. Pytam: "Magda, jak się dziś czujesz?" i w zależności jej samopoczucia możemy sobie pozwolić na spacer do lasu albo przejażdżkę na wózku inwalidzkim w tę i z powrotem do końca ulicy. Łapiemy życie – mówi Bartek.
Fot. archiwum prywatne
Ufają lekarzowi, on ma plan leczenia Magdy. Nigdy ich nie oszukał i prosto w oczy powiedział o szansach na przeżycie.

– Dostaję mnóstwo wiadomości od rodzin, które się za nas modlą i to daje mi siłę. Miałam dobre życie. Jestem osobą wierzącą i myśląc o swojej śmierci, nie mam złej wizji. Oczywiście będzie związana z cierpieniem, bo choruję na raka, ale potem widzę otwarte dla mnie niebo. Summa summarum to Bartek i dzieciaki zostaną tu i będą w gorszej sytuacji – tłumaczy brutalnie Magda.

Mają wokół siebie wielu ludzi, którzy chcą im pomóc i wspierają na każdym kroku. – Nie marnujemy czasu i robimy wszystko, by się nie żegnać.