Ich słowa pozostały z nami na całe życie. Dziennikarki zdradziły, jak wspominają swoich belfrów

Martyna Pstrąg-Jaworska
Wielu z nas zarazili swoimi pasjami, dzięki niektórym poszliśmy na takie, a nie inne studia. Jeszcze przez innych staliśmy się otwartymi i pewnymi siebie ludźmi. Oto najlepsi nauczyciele ze szkolnych lat, których wspominają dziennikarki Mama:Du.
Dobry nauczyciel, który potrafi nauczyć, jego praca jest dla niego pasją i potrafi nią zarazić uczniów, to skarb. Wspominamy nauczycieli, którzy wpłynęli na to, kim jesteśmy dziś. Andrzej Marzec/East News
Dziś święto wszystkich nauczycieli, uczniów i pracowników w placówkach edukacyjnych. Oddajemy tym razem głos nie samym nauczycielom, którzy szczególnie świętują ten dzień, ale ich uczniom – dorosłym kobietom, mamom, spełnionym i silnym – dziennikarkom Mama:Du. Tym razem nieco naszego prywatnego spojrzenia na nauczycieli i to, jak trudny zawód wykonują. Opowiadamy we wspomnieniach o tych, którzy wpłynęli na nasze życie, poglądy, pasje. Tych, którzy do dziś są często w naszych sercach…

"Nauczyciele ukształtowali mnie, choć mogli nie wiedzieć, że aż w takim stopniu"


Marta uważa, że nauczyciele wykonali w jej życiu ogrom pracy: "Och, o moich nauczycielach mam same cudowne wspomnienia. Miałam cudowną polonistkę w podstawówce - Pani Izabela Barbara Solka nauczyła mnie czytać Różewicza i pisać kwiecistym językiem, niestety zmarła dosłownie kilka dni temu. Moja wychowawczyni z podstawówki Arleta Iwańska, która dostała szaloną IVb tuż po studiach i zrobiła z nas niesamowicie zgraną ekipę, z wieloma osobami z tej klasy nadal mam bliski kontakt, a wychowawczyni wciąż traktuje nas, jak własne dzieci.


Polonistki z III LO w Płocku, które zawsze we mnie wierzyły, pani Monika, która w pierwszej klasie była naszym postrachem, ale dzięki niej do dziś doskonale pamiętam tamten materiał i na maturę starożytności czy średniowiecza nie musiałam powtarzać. Druga polonistka, która wysyłała moje pisane do szuflady wiersze na konkursy i namawiała mnie na studia polonistyczne, choć z przekory nawet nie próbowałam się na nie dostać.

I pan Gołębiewski od historii, który był złotousty i opowiadał na lekcjach ciekawostki, które nie nadają się do publikacji, ale dzięki nim nauka tego przedmiotu była przyjemnością, fizyczka Pani Świniarska, która mawiała, że nazywa się Monika Świniarska, wygląda, jak świnia i jest z niej straszna Świnia. A jednak sprawiała, że humanistyczna klasa z tej fizyki znienawidzonej dawała radę. Mogłabym napisać o wielu, naprawdę cudownych nauczycielach, których spotkałam na swojej drodze, milion anegdot.

Choć zacierają się w mojej pamięci nazwiska, wielu z nich już nie ma, to myśląc o nich zawsze się wzruszam, bo ukształtowali mnie bardziej, niż mogło im się wydawać. Nauczyli mnie, że nie ma rzeczy niemożliwych, że zawsze trzeba iść na przód z podniesioną głową i walczyć o to, w co się wierzy. Z wielkim szacunkiem dziś podchodzę do każdego nauczyciela, bo wiem, jak ciężka i odpowiedzialna to jest praca. Życzę im, aby zarabiali współmierne do odpowiedzialności pieniądze, aby dzieci i rodzice doceniali ich pracę, a minister, który jest ich szefem stawał po ich stronie i pozwalał im pracować, bo oni wiedzą co robią".

Polonistka, która stała murem za swoją klasą


Karolina opowiada, że jej polonistka świetnie wspierała uczniów i była autorytetem: "W liceum miałam nauczycielkę języka polskiego, która była też wychowawczynią mojej klasy. Uwielbiałam ją. Wszystko, co mówiła czy robiła, było w mojej ocenie wspaniałe.

Chciałam być taka, jak ona. Pozwalała nam wybierać lektury, które dla nas w tym czasie były ciekawsze od 'Nocy i dni' czy innych 'Chłopów'. Prowadziliśmy pełne zaangażowania dyskusje, także o życiu. Zawsze nas wspierała. Nie brakowało różnych wtop i niesubordynacji, ale ona zawsze za nami stała. Do dziś o niej myślę z miłością".

Nauczyciel może wspierać i być przyjacielem


Agnieszka ze wzruszeniem i ciepłem wspomina nauczycielkę niemieckiego: "Mimo że od gimnazjum minęło dobrych parę lat, bez trudu umiem przypomnieć sobie śmiech tej kobiety, który było słychać na całą salę od niemieckiego (i graniczącą z nią salę od religii), ale też podniesiony surowy ton, gdy ktoś zaszedł jej za skórę. A raczej jednemu z nas, bo znana była z tego, że nawet łobuzy się jej bały, a ona w przeciwieństwie do innych nauczycielek, umiała podejść do nas po ludzku.

Po ludzku nas pocieszyć, gdy coś się stało, po ludzku krzyknąć, gdy ktoś chciał pokazać w szkole swoją wyższość nad innymi. Jej lekcje nie zaczynały się od sprawdzania pracy domowej. Najpierw pytała, co u nas i naprawdę chciała to usłyszeć. W małej sali słyszała o złamanym sercu, kłótni z mamą, a nawet o tym, że koleżanka zaczęła palić papierosy. Nie pytała która, nie węszyła, żeby wpisać jej uwagę. Ona słuchała nas, czasem doradzała, zawsze była obok.

Wiedziała, że nauka gramatyki jest ważna, ale ćwiczenie można powtórzyć od nowa, poprawić. Zmarnowany dzień, gdy coś nam się stało do poprawki, by się nie liczył. Uczyła nas odpuszczać – zostawiać złych chłopaków, toksyczne przyjaciółki, nie starać się o 6 w szkole kosztem wszystkiego innego. Nasza nauka niemieckiego na tym nie ucierpiała, a nasze podejście do życia dzięki niej było na piątkę. Myślałam często, że gdybym była nauczycielką, chciałabym być taka jak pani Dorota. Potem pomyślałam, że mogę być przecież takim człowiekiem. Dzisiaj też złożę jej życzenia".

Tacy, którzy zarażają pasją zdarzają się częściej niż nam się wydaje…


Ja sama najlepiej wspominam kilkoro nauczycieli – zarówno z podstawówki, gimnazjum (które w latach mojej edukacji jeszcze istniało), a także liceum. Ale gdy myślę o takich, którzy mieli na mnie największy wpływ, przychodzą mi do głowy trzy osoby. Pani Maria, cudowna polonistka z podstawówki, dzięki której kocham literaturę i odwiedzane starych bibliotek. To ona zachęciła mnie do pisania, zawsze analizowała ze mną moje prace i pokazywała ich mocne strony, co sprawiło, że pokochałam wyrażanie siebie za pomocą słów. Dzięki niej też pokochałam książki jeszcze mocniej, choć już wcześniej były mi bardzo bliskie. To dzięki tej pasji , którą zaraziła mnie pani Maria, poszłam na polonistyczne studia.

Co ciekawe, kolejnym ciepłym wspomnieniem darzę matematyczkę, panią Jolę z gimnazjum, dzięki której mimo humanistycznego umysłu – polubiłam matematykę do tego stopnia, że rozważałam pisanie rozszerzonej matury z matematyki. Dzięki niej nadal lubię rozwiązywanie zagadek i logiczne zagwozdki.

No i cudowna wychowawczyni z liceum – pani Ewa, nauczycielka WOS-u i historii, która zaraziła całą klasę pasją do tego, co obecnie dzieje się na świecie, do zainteresowania polityką, która ma przecież realny wpływ na życie każdego z nas. Zaszczepiła poczucie obowiązku w związku z chodzeniem na wybory i interesowaniem się swoim podwórkiem, czyli polityką samorządową.

A do tego była świetną, ciepłą i mądrą kobietą, która równocześnie awanturującą się klasę trzymała w ryzach. To o niej z przyjaciółką z ławki między sobą mówiłyśmy, że jest naszą "drugą mamą" – teraz z panią Ewą czasem spotykamy się z garstką znajomych z klasy, pijemy razem kawę, wino, wspominamy stare czasy i opowiadamy, co u kogo dzieje się nowego i ciekawego.

Nadal jest dla nas autorytetem, trochę opiekunką, ale i wspaniałą osobą, która ma ogromną wiedzę polityczno-społeczną. A ciekawostki historyczne i ze świata polityki, które nam opowiadała na każdej lekcji opowiadam do tej pory jako anegdoty na imprezach.