Dzisiaj jest 14 października – święto nauczyciela i nauczycielki. Myślę sobie, że jest to także święto każdego ucznia, który miał szansę spotkać na swojej drodze chociaż jednego bliskiego jego sercu nauczyciela. Takiego, który go zainspirował swoim przedmiotem, pokazał, jak zdobywać wiedzę, a przede wszystkim zbudował z uczniem relacje, którą on zapamięta na długie lata. Ja jestem taką osobą.
Przesadził mnie i moją przyjaciółkę do pierwszej ławki. Jeszcze przez wiele kolejnych lekcji będę kryła się za jego monitorem. Chciałam być niezauważalna, ale szybko przekonałam się, że na lekcji polskiego tak się nie da.
Już na samym początku mieliśmy opowiedzieć o tym, co lubimy robić w wolnym czasie, o naszych zainteresowaniach. Później mijały miesiące, a ja coraz bardziej miałam wrażenie, że nie tylko zdobywam wiedzę z zakresu, który od zawsze mnie interesował, ale przede wszystkim jestem na lekcjach ważna, potrzebna, zauważona.
Mój polonista wszystkich nas traktował równo. Nikt nigdy nie miał do niego pretensji o niesprawiedliwe oceny. Mam wrażenie, że cała nasza klasa była z nim w relacji. Czasami bywała ona burzliwa – wkurzaliśmy się na niego albo ostro dyskutowaliśmy, ale zawsze mieliśmy poczucie, że możemy mówić.
I to było coś, co dokładniej odkryłam właśnie na lekcjach polskiego. Poczucie, że jestem słyszana, że moje zdanie się liczy. Te zajęcia w jakimś sensie otworzyły mnie na świat.
Filmy, które oglądaliśmy, powieści, które omawialiśmy, dyskusje, które przeprowadzaliśmy i notatki, które tak skrzętnie zapisywaliśmy w swoich zeszytach – miałam wrażenie, że wszystko to jest dopiero początkiem niesamowitej przygody z szeroko pojętą humanistyką.
Mój zeszyt był dla mnie świętością. Do dziś mówię, że jedyną materialną rzeczą, której szczerze będę żałować, zostawiając ją na tym świecie, są moje zeszyty od polskiego. Musiały być w twardej oprawie, w formacie A4.
A w środku były rysunki, komiksy, wklejone wiersze i... notatki na pięć stron! Do dziś pamiętam, jaką przyjemność sprawiało mi robienie ich późnym wieczorem. Pod koniec tygodnia moja ręka była obolała od pisania.
Pamiętam charakterystyczne gesty i powiedzenia mojego polonisty. Swoim uczniom niespodziewanie kładł dłoń na głowę, kiedy przechodził korytarzem albo przechadzał się po klasie.
Po odpowiedzi ustnej mówił: "dwa minus, po znajomości" albo "trzy plus za dzielność". Chyba każdy jego uczeń zapamiętał to straszne krzesełko, które stawiał tuż przy swoim biurku, podczas odpowiedzi ustnych.
Staff i jeżdżenie na koniu
Do dziś wspominam niektóre lekcje. Na przykład, kiedy pierwszy raz omawialiśmy wiersz. To były "Wysokie drzewa" Leopolda Staffa. Nie wiedziałam, że w tak ciekawy, a zaraz konkretny sposób można mówić o poezji – bez zbędnego bajdurzenia i niepotrzebnych zachwytów.
Po prostu tekst i to, co w nim jest. Po zrobieniu notatek spacerowałam leśnymi drogami ze słowami podmiotu lirycznego na ustach.
Innym razem omawialiśmy "Sonety krymskie" Mickiewicza. Mój polonista posadził jedną z moich koleżanek na ławce, niczym na koniu i krok po kroku obrazował nam wszystko to, co działo się w utworze: jak zachowywał się koń, a jak jeźdźca. Nie tylko bardzo szybko zapamiętaliśmy treść, ale mieliśmy przy tym dużym ubaw.
Omawiając "Lalkę", rozpoczął gorącą dyskusję, dotyczącą tego, czy Wokulski rzeczywiście głupio zrobił, zakochując się w Łęckiej. Choć samej treści wymiany zdań nie pamiętam, to wiem, że w klasie dosłownie zawrzało. Ja, chociaż byłam raczej osobą, która nie lubi wypowiadać się publicznie, wyszłam na przerwę z wypiekami na twarzy.
Najważniejsza była relacja
Nie zapomnę też, jak mówił: "Oj, Konaczalówna, Konczalówna", kiedy pakowałam się za wcześnie na stołówkę, bo był dzień schabowego, a ja chciałam zająć najlepsze miejsce. Nauczyciel był jednocześnie bardzo wymagający, a z drugiej strony niezwykle nam bliski. Lubiliśmy rozmawiać z nim na przerwie czy podczas wycieczek szkolnych.
Odwiedzaliśmy go jeszcze po skończonej szkole. Pamiętam, że kiedy usiadłam w tej samej ławce, już jako praktykantka i przyglądałam się temu, jak mój polonista prowadził lekcje, to nie potrafiłam powstrzymać mojej ręki przed notowaniem. Na nowo zachwyciłam się wierszem, którego już wówczas bardzo dobrze znałam.
Ostatni obrazek-wspomnienie jest takie: końcówka klasy maturalnej. Mój polonista poprosił nas, żebyśmy napisali do niego listy, w których opiszemy, co podobało nam się na lekcjach, co można by zmienić itd.
Choć całej treści listu nie pamiętam, w głowie wyryło mi się jedno zdanie, które wówczas napisałam. Długo zastanawiam się, czy je tam umieścić. Brzmiało tak: "Kocham Pana całym moim uczniowskim sercem".
Wszystkiego najlepszego dla takich nauczycieli i dla młodych ludzi, którzy mieli zaszczyt być ich uczniami.